Temat
bardzo na czasie! Wszyscy w jakimś stopniu o tym mówią. Jesteśmy
otoczni okładkami gazet, na których jest mnóstwo chudych (w drodze
wyjątku jedynie szczupłych), zrobionych w Photoshopie kobiet.
Panuje jakaś taka bardzo dziwna moda na „szkielety”.
Na
pewno każda z nas (bo mówię tu głównie o kobietach) nie raz, nie
dwa stawała przed lustrem i... no właśnie. Hmm... Brzuch za duży,
piersi za małe, cellulit na udach. Które też są za duże!
Wszędzie coś nie tak.
Faza
załamania, ubolewania nad własną figurą jest bolesna, ale krótka.
Potem następuje etap sprawdzania. Pytamy znajomych, rodziny. A
choćby nawet zaprzeczali, że przybyło nam 2 kg to my i tak wiemy,
że wyglądamy STRASZNIE. Nasza samoocena gwałtownie spada. Nie mamy
się w co ubrać, narzekamy, jojczymy, lamentujemy. Dołujemy się i
co później? Zjadamy coś słodkiego (dobra czekolada omnomnom) na
zły humor. I koło się zamyka.
Wszystko
byłoby do przeżycia gdyby nie "zabawni znajomi". Znacie
takich? Może sami nimi jesteście (choć nie oszukujmy się, że
każdemu się zdarza ;)). Zazwyczaj rzucą jakąś WIELCE ŚMIESZNĄ
uwagę. O figurze, o wyglądzie, o ubiorze. Nie złośliwie, to po
prostu taki sposób bycia. Nie ma w tym nic złego, jeśli nie robimy
krzywdy drugiej osobie.
Rzecz
w tym, że mamy dwa rodzaje "grubasków". Takie osoby,
które mają dystans do siebie i takie które nie mają.
Pierwszy
rodzaj - ludzie, którzy umieją się śmiać z siebie! Może i
wiedzą, że trochę tu trochę tam za dużo, ale czemu mają się
tym przejmować?! Przecież w życiu mamy wiele innych, ciekawszych
powodów do zmartwień. Ten typ wszyscy kochają, za uśmiech, za
podejście do życia. I to jest piękne.
Drugi
rodzaj- nie wiem czy mogę opisać bo się zaraz obrazi.
No
więc po całej aferze mamy postanowienie: ZACZYNAMY się ODCHUDZAĆ!
Mówimy o tym wszystkim dookoła. Mamy bardzo dużego powera! „Tak,
zrobię to, uda mi się.” Szukamy ćwiczeń, planujemy sobie dietę.
I owszem, pierwsze dni są znośne. Przestrzegamy swoich zasad. Ale
po mniej więcej tygodniu zaczynamy trochę zapominać, żyjemy
szybko nie mamy czasu jeść regularnie. Usprawiedliwiamy odstępstwa
od wyznaczonych sobie zasad. I ten nasz „kodeks” się rozłazi...
Co zrobić, żeby tak się nie stało? Żeby rzeczywiście nam
wyszło?
- Rozpisać sobie plan na cały tydzień i nie tłumaczyć się, nie wprowadzać „wyjątków”;
- Znaleźć ćwiczenia łatwe, proste i przyjemne, a jednocześnie efektywne;
- Poprosić bliską osobę o wsparcie!
- Pić dużo wody;
- Ograniczyć słodycze;
- Ruszać się!
Myślę,
że każdy może być piękny (choć piękno to pojęcie względne).
Bez względu na figurę, wiek czy wzrost.
Jeśli
coś nam w sobie nie pasuje zawsze możemy to zmienić!
(Na
poparcie moich słów możecie poznać historię Kamili na jej blogu
:
wiara-walka-wygrana.blogspot.com)
A puentując:
wiara-walka-wygrana.blogspot.com)
A puentując:
na
zaczepkę kumpla z ławki „Myślisz, że zmieścisz w to swój
tłusty tyłek?” zamiast się fochać,
lepiej
odpowiedzieć „zdziwiłbyś się ;)” i się uśmiechnąć.
*Gwoli
ścisłości nie mówię o ludziach z chorobami, bądź z otyłością
z powodów zdrowotnych. Tylko o dziewczynach ważących 60 kg i
gadających o odchudzaniu!
Facet nie pies na kosci nie leci :)
OdpowiedzUsuńFacet nie sikorka, na słoninę również nie poleci :)
UsuńNie mogę oprzeć się wrażeniu, że pisał to ktoś z kompleksami... ^^
OdpowiedzUsuńMam wrażenie ze cierpisz na syndrom kolegi z ławki :)
OdpowiedzUsuńJa sam mam taki problem i ważę 120kg i mam dopiero 13 lat
OdpowiedzUsuń