piątek, 7 grudnia 2012

Uniwersalny przepis na sukces.

Na początek, chciałabym w naszym imieniu podziękować za wszystkie wyświetlenia i komentarze. Cieszymy się, że nasze teksty was ciekawią i poruszają. I jest nam podwójnie miło, bo ostatnio zgłosiło się do nas parę osób z pomysłami na artykuły i w najbliższym czasie zamierzamy je zrealizować. Wśród nich znalazła się recenzja Greya, bliżej nieokreślone "coś" dotyczące seksu, przerobienie problemu zamieniania starych tradycji świątecznych na nowe, "nowoczesne" i tego, jak wiele kiedyś oczywistych zasad z życia codziennego zmieniło się na przestrzeni lat. Jeśli macie jakieś pomysły, lub któryś z tych wyjątkowo wam się podoba, dajcie znać. :) Zamierzamy je w najbliższym czasie zrealizować. Jeszcze raz dziękujemy i pozdrawiamy pomysłodawców. :D A tymczasem, was wszystkich zachęcamy do podejmowania dyskusji. Dla wstydliwych: komentarze można zostawiać całkowicie anonimowo. :)


_______________________________________

          W ostatnim poście Sary (klik) został poruszony temat odchudzania się. Wspomniane zostało tam to, co wszyscy dobrze wiemy - mamy słomiany zapał i zazwyczaj przy pierwszych trudnościach rezygnujemy, jednocześnie podziwiając osoby, które dzielnie walczyły. Dotyczy to nie tylko zrzucania wagi, ograniczania słodyczy czy ćwiczeń, ale wielu rzeczy, które na co dzień robimy. Dla jednego może to być reperowanie dziur w angielskim, dla innego powrót do regularnego czytanie książek, a jeszcze dla innego - majsterkowanie i ulepszanie roweru. Większość z tych czynności wymaga dużego nakładu pracy, czasu i siły. I choć efekty mogą być spektakularne, są zbyt odległe i słabo nas motywują. Wykręcamy się. "Jestem zmęczony". "Mam zły humor". "Nie mam warunków". "To nie ma sensu". I NAJBARDZIEJ ZNANE I ZAKŁAMANE: "Jutro".


KŁAMCZUCHY!!!


          Śmiejesz się, ale to przykre i dobrze wiesz, że ty też to robisz. Przekładasz. Sami siebie oszukujemy i stoimy w miejscu. Usiłujemy zwalić winę na wszystkich świętych za swoje lenistwo, za swoją słabość, za swoją niewiarę w sukces. Mówimy "Gdybym była młodsza/starsza", "Gdybym miał możliwości", "Gdyby ktoś mi pomógł". Wszyscy są winni, kiedy tak naprawdę...


          

          Co nas gubi? Dlaczego tak łatwo się poddajemy?

          Po pierwsze, przekonanie, że uzyskamy efekty po kilku dniach. W porywach do tygodnia. Mało która rzecz procentuje po tak krótkim czasie. Nic nie dzieje się od razu. I nikt nie mówił, że będzie łatwo. Gdybyśmy mogli stać się geniuszami w tydzień, na świecie nie byłoby ani jednego kretyna. Gdybyśmy mogli zarobić ogromne pieniądze w tydzień, wszyscy byliby obrzydliwie bogaci. Gdybyśmy zdobywali przyjaciół w tydzień, szastalibyśmy tym słowem na prawo i lewo.

Na wszystko potrzeba czasu. I nie możemy sobie odpuszczać. Bo jak przerwiemy, to na dobre, bo wyjątki się będą namnażać, aż wyjątek będzie codziennością. Wtedy wpadamy w błędne koło.

(btw, uwielbiam obrazki z tej serii :3)


Poza tym, bardzo często zapominamy, że... 



 Część się pewnie ze mną nie zgodzi. A ja wam powiem - nie macie racji. Z autopsji wiem, że bez względu na to, jakiego wyzwania się podejmujemy, to wszystko zawsze będzie procentowało w przyszłości. Nawet jeśli polegniemy choćby i na początku, po prostu nam się nie uda (nie liczy się tu lenistwo, a realne niepowodzenie!). Doświadczenie, którego nabierzemy podczas tej walki o swój cel będzie nam pewnego dnia potrzebne. I jestem pewna, że w głowie zakiełkuje nam myśl: "Dobrze, że tamta sytuacja mnie wtedy spotkała, teraz wiem, jak postępować". Nigdy nie jest za późno na próby. Nigdy nie jest za późno na zmianę. Zawsze mamy szansę na powodzenie.



          Po drugie, zniechęca nas to, że ciężko nam się dostosować do nowej sytuacji. Ciężko nam się wpasować w nową rolę. I działa to i w sytuacji, w której stwierdzamy: "ograniczę komputer i będę więcej czytać", a także "będę się starać o tę dziewczynę i otworzę się przed nią", jak i "przestanę w końcu żreć tyle słodyczy!". Bo przecież wtedy musimy zamknąć laptopa i wziąć książkę. I choć lubimy [zazwyczaj] czytać, to przyzwyczajenie ciągnie nas do komputera. Bo musimy ośmielić się powiedzieć do sympatii "cześć" i odważnie ją zaprosić na randkę, a nie, jak zwykle chować się po kątach i wstydzić. Bo ma się ochotę wszamać cukierka albo dwa. Ewentualnie siedem. Ale:



 Gdy przetrwacie pierwszy dzień (TAK, czasem wystarczy już jeden dzień konsekwencji i bez wyjątków), będzie łatwiej. Gdy pierwszego dnia wyłączycie komputer, drugiego już nie będzie wam się chciało go włączać. Gdy pierwszego dnia powiecie "cześć", drugiego nie będziecie się mogli doczekać, by tę osobę zobaczyć i ponownie się przywitać. Gdy pierwszego dnia powstrzymacie się i z bólem serca zamiast kawałka czekolady zjecie jogurt - drugiego dnia zobaczycie, że już was tak do tej czekolady nie ciągnie i w zasadzie macie ochotę na coś innego... Wystarczy się przełamać i ZMUSIĆ do działania. Zmuszanie nie jest miłe i nie jest proste, ale to BARDZO skuteczna metoda.

          Po trzecie, w większości przypadków chcemy coś zmienić nie tylko dla siebie, ale i dla innych... Chcemy ich zadowolić. Rodziców dobrymi ocenami ze znienawidzonego przedmiotu, przyjaciół ciekawymi historyjkami, ukochanego chłopaka idealną figurą, a my sami gdzieś się gubimy w tym tłumie... Ale sami się zastanówmy. Czy zależy nam na tym wszystkim, do czego usilnie dążymy? Może mamy jakieś inne marzenia? Dlaczego tak  bardzo przejmujemy się opinią innych? Tutaj wiele do powiedzenia nie mam i przemówi obrazek Beaty Pawlikowskiej (klik).






 Można byłoby tak wymieniać w nieskończoność. Jeśli macie jakieś pomysły, przemyślenia na temat tego, co nas oddala od osiągnięcia naszych celów - dajcie znać. Ja to, co tutaj napisałam widzę po sobie. Bardzo często coś sobie postanawiam i już następnego dnia ulegam pokusom i się poddaję... Bez końca się tłumaczę, próbuję wszystkich wkoło zadowolić i od razu oczekuję spektakularnych efektów. Ale nie ma to sensu. Trzeba iść do przodu z podniesioną głową, nawet jak nikomu się to nie podoba i nawet, gdy próbują nas zatrzymać i zniechęcić. Trzeba walczyć o swoje, walczyć ze sobą i swoimi słabościami.

Krótko podsumowując:
- Na wszystko trzeba czasu i cierpliwości, bo nic nie dzieje się od razu i z powodu braku efektów po tygodniu głupio jest sobie odpuszczać - trzeba walczyć! Dobrze wiesz, że jak odpuścisz teraz, to za tydzień-dwa pomysł powróci i znów będziesz próbował, a parę tygodni, miesięcy czy lat później pomyślisz: "Szkoda, że wtedy się za to nie wziąłem!" - więc lepiej zacząć teraz!
- Sukces to nie tylko osiągnięcie celu, ale wszystkie drobne doświadczenia, które zdobywamy po drodze, nawet te negatywne - bo skoro na błędach najlepiej się uczymy, to w przyszłości stając przed taką samą sytuacją wiemy, jak postąpić.
- Przestań się usprawiedliwiać i tłumaczyć. Każdy moment jest dobry, by coś zmienić w naszym życiu.
- Początki są najtrudniejsze, bo znajdujemy się w nowej sytuacji. I jedyną rzeczą, jaką możemy zrobić, to zacisnąć zęby i powiedzieć sobie: Muszę. A gwarantuję wam, że następnego dnia będzie łatwiej. A potem jeszcze łatwiej. Wyrzucamy ze słownika słowo "Jutro.". I co z tego, że postanawiasz sobie coś wieczorem? Zacznij już wtedy. To też się liczy. Nie pozwól zapałowi ostudzić się do następnego dnia.
- Żyjmy. Wykorzystujmy swoje zdolności, róbmy to dla siebie, nie dla mamy, taty, przyjaciółki czy nauczycielki. Doceniajmy siebie i swoje wysiłki. To nasze życie. Jesteśmy młodzi, zdolni i mamy ogromne możliwości, bez względu na miejsce zamieszkania, stan finansowy czy cokolwiek innego. Kto chce, znajdzie sposób. Kto nie chce, znajdzie powód. Czy jakoś tak.


My też jesteśmy stworzeni do wielkich rzeczy.





5 komentarzy :

  1. wspaniały koniec!

    OdpowiedzUsuń
  2. ostatni obrazem skłonił mnie do refleksji, wiesz? nie warto się przejmować naszymi wadami, w końcu byliśmy najszybszym plemnikiem ^.^

    jasne, że warto się motywować, ale myślę, że warto zaznaczyć, żeby we wszystkim doszukiwać się umiaru. za czasów ogólniaka codziennie rano ćwiczyłam jogę. ale gdy zaczęłam pracować poranne ćwiczenia wymagałyby wstawania o 4 - nie powiem, początkowo się mobilizowałam, jednak po tygodniu wyglądałam jak wrak człowieka, zaczęłam ćwiczyć po powrocie, jednak sprawiało to, że organizm się rozbudzał, przez co chodziłam spać duuużo później. potrzeba wypoczynku była silniejsza od pragnienia zachowania giętkości ciała.
    nie jest prawdą, że wszystko jest kwestią mobilizacji. w zaganianym życiu nie mamy czasu na nic, górę biorą obowiązki - praca, sprzątanie, gotowanie. na najbliższych i przyjemności zastaje nam już zaledwie niewiele czasu.
    i, tak, chciałabym zapisać się na kurs tańca, odżywiać się regularnie, zacząć jeździć konno, to, tamto, siamto, ale nie kosztem zdrowia i najbliższych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. haha tak, można do tego tak podejść :D

      tu też masz rację, we wszystkim musi być zdrowy rozsądek i umiar. poza tym zmiany nie są proste, dlatego trzeba zaczynać powoli i małymi kroczkami. a jeżeli mimo tej przyjemności, jaką jest joga, potem byłaś wykończona, nie ma w tym sensu. zmiany mają sprawiać przyjemność, po to przecież się męczymy, po to do czegoś dążymy - żeby zobaczyć efekty i czuć dumę. ja bym na twoim miejscu na tym polu nie miała siły tej dumy czuć :D bo wystarczy, że wstaję codziennie o 6 i już jestem wykończona.

      Usuń
  3. Nie zgodzę się z Wami dziewczyny:)Mało tego - zapytam wprost - dlaczego dołączacie od tłumu politycznie poprawnych wielbicieli tylko jednego kanonu piękna - to znaczy bycia szczupłą ? Bo przecież w końcu o tym piszecie , mimo ,że całe te zmagania niby odnoszą się do wszystkich innych dziedzin życia ?
    Dlaczego tak niewielu j est piewców i praktyków doceniania ludzi takimi jakimi jesteśmy ? Dlaczego pod pozorami tolerancji musimy jednak ludzi zmieniać ? jeśli nie mentalnie to cieleśnie ? Dlaczego nie potrafimy się cieszyć ich wnętrzem a jest przecież ono niezależne od naszej wagi?
    Nie wkręcajcie się w to dziewczyny. Waga ,owszem jest ważna ,ale nie powinna ona zaciemniać obrazu człowieka , bo to jaki jest nie jest ani zasługą ani winą wagi.
    Ponadto ... internet jest pełen tekstów na ten temat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. alez nie, tu bron boze nie chodzi oto, by do czegos dazyc bo inni tak chca lub jest to jedyne "poprawne"! pisalam tekst pod takim katem, ze kazdy z nas ma w zyciu cos, z czego nie jest zadowolony. co chcialby zmienic, naprawic lub dodac. jezeli nie potrafimy tego zaakceptowac, mozemy z tym walczyc i sir doskonalic. waga to byl przyklad, bo to z tym wiele dziewczyn ma problem i ciezko im zaakceptowac siebie. a mozna to zmienic, jesli sie chce. ja jestem nie za szczupla sylwetka, a za zdrowem i dobrym samopoczuciem. :)

      Usuń

Dziękujemy za wszystkie komentarze!

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...