czwartek, 28 marca 2013

Nie takie zmiany straszne, jak je malują

Tak! Dobrze widzicie. Po długiej, długiej przerwie wracamy do pisania. Przepraszamy za to małe zaniedbanie. Zwaliło się na nas mnóstwo różnych, małych spraw, które trzeba było rozwiązać natychmiast. Ale wracamy z nową energią i mamy nadzieję, że w najbliższym czasie nie trafimy na żadne przeszkody...

To, o czym chcę dziś napisać - to zmiany. Zmiany zarówno małe, jak i duże. Codzienne i takie "od święta".

Jestem osobą, która wierzy, że zmiany są potrzebne. Która wręcz zmiany lubi, choć niezawsze docenia od razu. 

Dlaczego ludzie tak boją się zmian? Boją się nieznanego. Że sobie nie poradzą w nowej sytuacji. Boją się rezygnować z czegoś, co jest już zadowalające. Boją się, że może być gorzej. Wszyscy z nas czują się pewniej w samotności bądź w otoczeniu osób, które bardzo dobrze znają niż w tłumie obcych. Zmiana w postaci wydostania się z kręgu najbliższych i przejścia do osób nieznanych jest przerażająca, bo nigdy nie wiadomo, co będzie dalej. To coś nowego, a po co nam to, skoro tuż obok mamy już znane, zagrzane miejsce...

Dlaczego więc zmiany nastają? Według mnie odpowiedź jest dość prosta. Chyba każdy z nas dąży do doskonałości. Każdy ma jakiś aspekt swojego życia, z którego nie jest zadowolony i który chciałby zmienić. Los każdego z nas wodzi różnymi drogami, pokazując różne rzeczy i ucząc nas, jak lepiej żyć. Wszystkie "złe" rzeczy spotykają nas nie bez powodu. Dobre też, ale dobrych nie zauważamy tak bardzo, jak złych. I to zwykle te "złe" powodują zmiany najtrudniejsze dla nas.

Jak mogę tak uważać? Dlaczego nie siedzę i nie rozpaczam nad tym, co się złego wydarzyło? To nie jest tak, że nigdy nie żałuję. Że nie myślę o pewnych sprawach i nie jest mi przykro. To wszystko nie oznacza, że się świetnie czuję z tym, jak niektóre sytuacje się potoczyły. To nie znaczy też, że uważam, że ludzie zasługują na zło, które ich spotyka. 
Ale w pewien sposób jestem wdzięczna. Za sprawą różnych zdarzeń nauczyłam się wiele nie tylko o innych, ale przede wszystkim o sobie. Doświadczenie, które zebrałam zostanie ze mną na zawsze, chyba, że ja sama pozwolę mu zblednąć i zniknąć. Gdyby nie niektóre sytuacje, gdyby nie to, co wynikło z mojego postępowania... Podejrzewam, że dalej popełniałabym te same błędy ciągle i ciągle. Właściwie, zło jest oceniane subiektywnie. 

Mogę wam przytoczyć pewną sytuację. Spotykałam się jakiś czas temu z przeuroczym chłopakiem, jednak z pewnych powodów musiałam przystopować i zatrzymać się na zwykłym, koleżeńskim kontakcie. Chłopak miał złamane serce, jednak kilka miesięcy później poznał dziewczynę, która bardzo mu się spodobała i z którą jest do dziś (przy czym ja mu pomagałam ją zdobyć!). I ja, choć żałowałam przez pewien czas, że go odrzuciłam, bo jest bardzo dobrym i fajnym facetem cieszę się, że tak się stało, bo znalazł kogoś, z kim dobrał się idealnie. I widzicie? Gdyby wtedy wszystko poszło po jego myśli, nie poznałby jej. A ja jestem pewna, że z nią jest szczęśliwszy, niż byłby ze mną, bo zwyczajnie do siebie nie pasowaliśmy. Więc koniec końców, choć się nacierpiał, teraz jest szczęśliwy - i ja też cieszę się z jego szczęścia. :)

Zgodnie z jednym z moich poprzednich postów (klik), zawsze byłam kojotem. Biegłam za ludźmi, choć mnie potrafili naprawdę podle traktować i choć ranili mnie każdego dnia bez żadnych wyrzutów sumienia. Taka byłam - nie wierzyłam za bardzo w to, że komukolwiek mogłoby na mnie zależeć na tyle, by samemu dbać o naszą przyjaźń. I zdarzało mi się to nie raz, nie dwa - gdy odpuszczałam, wszystko powoli się kończyło... I było mi tak bardzo przykro. Brzmi znajomo? :)


Parę miesięcy temu mój świat się zawalił. Zmieniło się wszystko w przeciągu kilku dni. Ludzie, których kochałam okazali się niewarci moich uczuć. Ludzie, którym ufałam - niewarci zaufania. Ludzie, którzy byli dla mnie wszystkim... Ja stałam się dla nich pyłkiem w oku i kamykiem w bucie. Dowiedziałam się okropnych rzeczy i nieraz wbito mi nóż w plecy. Część z tych rzeczy wciąż pozostaje niewyjaśniona z tymi osobami, bo nie mają one pojęcia o tym, że o wszystkim wiem. 

Mogę śmiało powiedzieć, że to był jeden z najgorszych miesięcy w moim życiu, bo nie wiedziałam, jak mam się pozbierać. Nie czułam się winna i wciąż nie czuję, ale swoim zwyczajem roztrząsałam całą sprawę nie raz, nie dwa i usilnie wyszukiwałam czegoś, co udowodni mi, że to ja zawiniłam. Po co? Bo wolałam obwinić siebie, niż pojąć, że to, co miałam w swoich rękach przez tak długi czas po prostu się rozsypało i że zaczęło się rozsypywać już dużo, dużo wcześniej. Nikt nie utrzyma piasku w dłoniach zbyt długo. I tak też było ze mną. 

Patrząc z perspektywy czasu, cieszę się, że stało się, jak się stało. Teraz widzę, że nie byłam wtedy szczęśliwa i że nic nie było dobrze już od bardzo dawna - nie dopiero wtedy. Czułam się żałośnie, smutno i jak piąte koło u wozu. I wiem, że gdyby nie to, co się zaczęło wtedy dziać, pewnie nigdy nie dotarłoby do mnie, że nie utrzymam tych wszystkich piaskowych ziarenek wiecznie. One by w końcu uciekły, a ja bym się dalej oszukiwała, że jednak są. 

Co zrobiłam? Po tym, jak się już wypłakałam i ponarzekałam, żyłam sobie dalej. Dałam odejść tym ostatnim drobinkom, pozwalając sobie iść do przodu i poddając się zmianom serwowanym przez los.  Znalazłam nowych ludzi wokół siebie, którzy okazali się o wiele lepsi, niż sądziłam. Zaczęłam wykorzystywać okazje, nawet drobne. Zaczęłam budować wspomnienia od malutkich rzeczy, aż po te ogromne. A potem zaczęłam czerpać z nich radość. Dużo myślałam o tym, co mnie spotkało... Próbowałam sobie to jakoś tłumaczyć. I zaakceptowałam moje błędy. Wciąż żałuję, ale pogodziłam się z tym i wiem, że mam nauczkę na przyszłość. I wierzę, że nadejdzie dzień, w którym zastosuję to, czego się nauczyłam i że wreszcie mi się uda.


Czy żałuję, że to wszystko, co było się skończyło i zaczęło się coś nowego? Zdecydowanie nie. Bo jak wspomniałam, wiem, że byłam nieszczęśliwa. Tkwiąc w tym, co było wiem, że nie byłabym teraz tam, gdzie jestem teraz. Byłabym dalej tą samą, szarą i smutną osobą. Wtedy wydawało mi się to normalne, codzienne i nie widziałam żadnej nadziei na zmianę - po prostu się pogodziłam z wieczną depresją. Okazało się natomiast, że wystarczyło mi otworzyć się na ludzi wokół. Ludzi, którzy sprawili, że moje życie zaczęło być łatwiejsze i przyjemniejsze i którzy dali mi o wiele, wiele więcej niż mogłam się spodziewać.

Czy żałuję innych rzeczy, które się w moim życiu nie powiodły? Czasem. Jednak zapewniam was, że z biegiem dni, tygodni, miesięcy i lat... To coraz bardziej przechodzi, wspomnienia stają się coraz bardziej mgliste a jednocześnie ich wyjaśnienie coraz bardziej logiczne i zrozumiałe. Są rzeczy, do których tęsknię, jednak wiem, że za niedługo mi to przejdzie. Wystarczy poczekać.

Każdy z was na pewno ma w życiu coś, co nie do końca was satysfakcjonuje. Czujecie wtedy, że mogłoby być lepiej... Ale przywiązanie i sentyment nie wypuszczają was ze swoich objęć i ciężko wam odejść. Moja rada? Nie tkwijcie w czymś tylko dlatego, że to znacie. Jedna, mała zmiana może sprawić, że zyskacie coś niesamowitego. To wasze życie, które musicie przeżyć tak, jak chcecie. I zadbajcie o to - bo NIKT tego za was nie zrobi.



sobota, 16 marca 2013

Miłość dodaje nam skrzydeł



Wiem, jak postrzegany jest temat miłości. Banalny, prosty. Oczywisty. Według mnie nie aż tak bardzo. Nie wiem, czy tylko ja ją tak postrzegam, ale chciałabym się tym z wami podzielić.

Post nie będzie długi, bo nie musi. Miłość mówi sama za siebie. Miłość to nie deklaracje, to nie trzymanie się za ręce czy prezent na walentynki. I to myśl przewodnia tego posta.

Jak wiecie albo i nie, mam swój mały plik na laptopie, do którego zaglądam raz na parę dni i coś naskrobię. Mam w nim teksty nawet z 2009 roku, więc sprzed czterech lat. W tym czasie niejednokrotnie byłam kimś zauroczona, nieraz ktoś mi się podobał i nieraz o kimś marzyłam. Jak przeglądam te teksty, które pisałam kiedyś, a które piszę teraz widzę, jak wiele się we mnie zmieniło, jak dojrzałam pod tym względem i jak inne jest moje podejście do tego tematu. I choć nie zamierzam wam prezentować żadnego z tych tekstów, bo choć nie jest to typowy pamiętnik, to każdy z nich ma taki właśnie charakter, napiszę wam co nieco na ten temat.

Pisało mi się dużo łatwiej, gdy byłam wiecznie zdołowana i ciągle coś szło w moim życiu źle. Wiecie. Było na co się wyżalać, na co zrzędzić i z powodu czego płakać. Odkąd mam takie dni stosunkowo rzadko, faktycznie piszę mniej. Szczęście się ciężko opisuje, a miłość tym bardziej... 

I ja nie umiem dokładnie jej opisać. Ja ją po prostu czuję.


Miłość czuję gdzieś w kościach, gdzieś głęboko w środku. To ścisk w gardle, ale taki przyjemny, to oczy, które zachodzą taką malutką łzą radości. Nie żaden teatralny płacz ze szczęścia - taka malutka, drobna łezka, która zawsze wtedy czai się gdzieś w kącikach moich oczu. To drżenie rąk i rumieńce na policzkach. To niemożność powstrzymania uśmiechu na twarzy. To radość z każdej wspólnej chwili i z każdego wspomnienia. Z każdej rozmowy przez telefon, z każdego smsa, z każdego przypadkowego spotkania na ulicy.  To pełne uczucia objęcie, nie pocałunek, to właśnie to wrażenie, że cały świat się zatrzymuje, to chęć, by ta chwila trwała wiecznie, w silnych objęciach tej właśnie osoby.
W samotności chyba najbardziej uderza mnie miłość, jak siedzę sobie bez stresu i słucham muzyki. I wspominam, i przypominam sobie różne rzeczy. Wtedy każda nutka i każda pauza jest dla mnie przepełniona tym cudownym uczuciem, które rozlewa się na całe ciało i je tak uroczo utula. Tak wiele piosenek kojarzy mi się z takimi wyjątkowymi chwilami. Mam kawałki, których normalnie bym już dawno nie słuchała, bądź które wcześniej mi się nawet nie podobały - ale usłyszałam je w odpowiednich okolicznościach... i zostały ze mną na dłużej.
 Co do miłości w towarzystwie, to oczywiste, jak się ją czuje i jak się ją przeżywa. :) Gorącym spojrzeniem. To spojrzenie pełne uczucia, które każdy może od razu zauważyć, ale które często zostaje niezauważalne, bo ludzie często nie umieją patrzeć... Ale zakochany wzrok widać, on się pojawia w każdym momencie, każdym zerknięciu. Taki wzrok został u mnie zauważony tylko raz, przez jedną osobę, w najmniej spodziewanym, bo bardzo zwykłym momencie. :)
Ale czasem nawet i nie trzeba w praktyce tego zobaczyć. Wystarczy wspomnieć, wystarczy pomyśleć. Moja koleżanka niejednokrotnie powtarzała mi, że dobrze wie, kiedy myślę o osobie, do której żywię takie uczucia - że błyszczą mi się oczy, że na ustach gdzieś czai się uśmiech albo wręcz szczerzę się w pełni szczęścia sama do siebie, że głos się zmienia na jakiś taki cieplejszy, przyjemny i delikatny.


W książkach i w filmach jest często poruszany motyw nieszczęśliwej miłości... czyli takiej, gdy bohater kocha, a druga osoba nawet nie zwraca na niego uwagi. I oczywiście ja też przeżywałam takie uczucia nie raz i nie dwa... Jednak w pewnym momencie nauczyłam się radzić sobie z bólem, który czułam, z poczuciem beznadziejności i samotności. Po prostu zaczęłam żyć pełnią życia, żyć z przyjaciółmi, ze szkołą i z sobą samą w zgodzie. Nie pozwalałam sobie na depresyjne myśli i na narzekanie. W pewnym momencie bowiem dochodziło do sytuacji, w których nie miałam już na co narzekać, a i tak chciałam robić to dalej. Teraz myślę, że byłam strasznie zatracona w tej całej sytuacji, bez dystansu i rozsądku. Właściwie popada się w paranoję w takich chwilach i potem z biegiem czasu spotkałam osoby, które też były w takiej samej sytuacji. Potem dopiero to opanowałam. I choć początkowo było to bardzo trudne - to niemówienie, niemyślenie i życie każdym dniem, z czasem chwil słabości było coraz mniej. A to uczucie stało się podstawą do mojej wiary w to, że pewnego dnia moje czekanie się skończy.


Jeśli jesteście nieszczęśliwie zakochani, jeśli jesteście w sytuacji, w której naprawdę nic się nie da zrobić... zamieńcie to - ten powód do dramatu - na powód do radości. Swoją największą słabość w największą siłę. Nie usiłujcie zapomnieć, bo nie zapomnicie. Zamiast zapominać, wykorzystajcie sytuację i uczcie się, i poradźcie sobie z nią. Niech da to wam motywację do pracy nad sobą, niech da wam to odwagę do tego, by iść do przodu. Oglądanie się na kogoś, kto na nas nie patrzy sprawia, że się zatrzymujemy. A stanie w miejscu znaczy tyle, co cofanie się. Aż pewnego dnia zorientujecie się, że minął miesiąc, dwa lub nie daj Boże rok lub więcej, a wy nie zrobiliście nic. Jedynie wciąż dobijacie się swoją sytuacją tak, jak na początku...


Idąc do przodu gwarantuję wam, że sytuacja rozwinie się z korzyścią dla was. Cokolwiek to znaczy.

Wydaje wam się to niemożliwie trudne, ale wiecie, mi też się wydawało. Ale jednak z czasem i z determinacją, silną wolą, uporem - udało mi się przenieść to wszystko, co czułam na drugi plan i zacząć po prostu żyć. I nie było tak, że nagle ta nieszczęśliwa miłość się skończyła a moje życie zaczęło przypominać bajkę. Nigdy nie jest tak łatwo. Miłość się nie skończyła, ale skończyło się użalanie nad sobą, obsesyjne myśli na ten temat i zły nastrój. Po prostu ruszyłam do przodu z wiarą w sercu, że się doczekam.


Wszystkie gify są z filmu 500 Days of Summer - polecam. :)

niedziela, 10 marca 2013

Z serii: piosenki od serca

Jak wszyscy zapewne wiedzą, razem z Magdą kochamy się w muzyce. Tak. Kochamy się. Myślimy o niej, chcemy się z nią spotykać, spać, przebywać w jej towarzystwie. Muzyka jest naszym małym światem i chętnie dostrzegamy nowe rzeczy w tym świecie!

Dlatego dzisiaj damy Wam namiastkę piosenek, które zawładnęły naszymi duszami. Każdy lubi coś innego, nie zmuszamy Was, żebyście lubili to co my :) Ale chętnie posłuchamy o tym, czego Wy słuchacie. S.

Z racji tego, że mamy bardzo, bardzo dużo ukochanych piosenek postanowiłyśmy stworzyć cykl i co jakiś czas będziemy dorzucać post z kolejnymi utworami. Wierzcie mi, wybór tylko pięciu był dla mnie (i dla S. zapewne także) strasznie trudny, bo mam tak wiele cudownych kawałków, budzących wspomnienia i bardzo różne uczucia we mnie, że nie jestem w stanie ustawić ich w jakiekolwiek kolejności, może poza jednym z nich... :)

Obie z S. słuchamy głównie muzyki rockowej, jednak nie tylko tego możecie się tu spodziewać. Znajdziecie tu trochę rapu, trochę elektroniki, trochę popu czy reggae. Oczywiście, nie wszystko w jednym poście. :D Mamy nadzieję, że nasze propozycje wam się spodobają i że napiszecie, co o nich sądzicie! A im cieplej przyjmiecie ten post, tym większa szansa na pojawienie się następnego, gdzie może pojawi się coś, co wy także uwielbiacie. :3 M.


 Manchester - Lubię Twoje Włosy



Dla mnie ta piosenka ma wydźwięk sentymentalny. Bo bardzo jarałam się tym zespołem, kiedy miałam może ze 14 lat. Byli wtedy mało znani, a grali, jak na mój ówczesny gust, bardzo fajnie. Do tej pory słucham tego kawałka, śpiewając razem z wokalistą :) S.

Green Day - Jesus of Suburbia


Myślę, że ci, którzy mnie znają osobiście spodziewali się, że to będzie pierwsza piosenka ode mnie. :D Kocham, uwielbiam, darzę bezgraniczną miłością. Pamiętam dokładnie, kiedy ją poznałam. GD wydało teledysk i jakiś czas później zobaczyłam go w telewizji. Tata od razu mi ściągnął płytę. Pierwszą z czymś mocniejszym niż pop w moim życiu. :) I do tej pory jest to moja ulubiona płyta ever, a Jesus of Suburbia - piosenka, która nigdy mi się nie znudzi. :) Pochwalę się też, że moi przecudowni przyjaciele sprezentowali mi ją na 18. Nie wyobrazicie sobie, jak wielką radość mi to sprawiło. :3 M.


Avenged Sevenfold - Nightmare

 

Moja nowa miłość, podrzucona przez mojego chłopaka. A on zawsze podsyła mi tylko fantastyczne   zespoły. Muszę przyznać, że ma pierwszorzędny gust. Genialny wokalista, z boskim głosem i NIEZIEMSKIM ciałem. Grają dobrze, z powerem, aż szkoda ich nie słuchać. Bardzo polecam! S.

Metallica - The End of The Line


Chyba moja ulubiona od Metalliki, zespołu, który w moim domu jest od zawsze za sprawą wielkiego fana metalu - czyli mojego taty. :D Ja przez długi czas jej nie słuchałam, ale jak już zaczęłam - wsiąknęłam całkowicie. :) M.

Bon Jovi - Runway

 

Nic dodać, nic ująć. Kocham ten kawałek. Kocham Bon Joviego. I wybieram się na koncert. Nie wiem co mam jeszcze napisać, po prostu posłuchajcie. S.

Crystal Castles - Year of Silence


Uczucie do Crystal Castles jest zmienne i dość burzliwe, jednak mają oni kawałki, które potrafię słuchać w kółko. I do takich należy właśnie Year of Silence. Nie wiem, co jest w tej piosence, ale jest ona obecna w moich "top" utworach nie od dziś. M.


 Małpa - Pozwól mi nie mówić nic


Ważny dla mnie kawałek. Nie jest tak, że zamykam się na jeden rodzaj muzyki. Nie lubię się ograniczać. A Małpa to jeden z moich faworytów polskiego rapu. Akurat wybór padł na ten kawałek z powodów czysto sentymentalnych, znam go na pamięć i często cytuję. Albo mój przyjaciel, z którym go dzielę, to robi. S.

Billy Talent - Perfect World


Kolejna oczywistość. :) Na koncercie BT byłam już dwa razy. Moje ukochane płyty to chyba jedynka i Dead Silence, chociaż właściwie na każdej płycie znajdzie się coś dobrego. :) Pierwsze są ostrzejsze, bardziej punkrockowe, dalsze - bardziej wymuskane i wygładzone, ale wciąż niesamowicie energiczne. :) Z BT mam masę wspomnień. :)


The Ramones - Pet Sematery

 

Mój ulubiony punk rockowy zespół. No, są genialni... bardzo! Ten utwór wałkowałam tyle czasu, że aż nie jestem w stanie ogarnąć.  Dalej jest na mojej ulubionej playliście! Mam czasem taką zajawkę na punka, właśnie wtedy biorę ich płytę i katuję ile wlezie. Chyba nigdy mi się nie znudzą :) A tak nawiasem mówiąc, płytę tego zespołu kupiłam jako jedną z pierwszych jakie mam :) S.

T. Love - Nie nie nie 


Żadna ze mnie fanka T. Love i nie będę udawać, że jest inaczej. Ale z tą piosenką wiążą się pewne wspomnienia, jedne z najcenniejszych i najpiękniejszych w moim życiu. Uwielbiam jej słuchać, ma świetny tekst, cudowną muzykę i często do tej piosenki wracam. M.

Zapraszamy do komentowania, a następny post z serii już niebawem. :3




sobota, 9 marca 2013

Marzenia do wzięcia.

Marzenia. To jest taka genialna sprawa. Już to, jak powstają w naszym mózgu jest niesamowite. A kiedy je spełniamy, to nasze życie staje się pełniejsze i jakieś bardziej kolorowe.
Zastanawiałam się, czy napisać ten post akurat dziś. Ale było parę znaków na niebie i ziemi, które wskazywały, żeby to był właśnie ten temat.

Zacznę od piosenki, która towarzyszyła mi od kilku dni, a jest bardzo adekwatna do dzisiejszego tekstu!

 
 Billy Talent - Nothing to lose

"There's nothing to lose" to moje motto na dziś. Poważnie.
Nie tylko dlatego, że dziś zrobiłam pierwszy krok do spełnienia mojego marzenia, którego Wam nie zdradzę, bo nie chcę zapeszać. Ale jak coś wyjdzie, to chętnie się podzielę.

Powiedziałam ostatnio, że chciałabym mieć konia i że będę go miała. Moja przyjaciółka stwierdziła wtedy coś co zostało mi w pamięci i między innymi dlatego powstał ten post.
Powiedziała: "Wiesz, zastanawiasz się czasem czy myślisz racjonalnie? Podziwiam Cię, że wierzysz, że te wszystkie Twoje marzenia się spełnią. Mnie czasem wydają się abstrakcją." To było dla mnie bardzo wstrząsające. Bo rzeczywiście czasem coś wydaje mi się trudne, ale nie jest to na tyle abstrakcyjne, żeby tego nie zrobić.

Uważam, że każda nawet najgłupsza rzecz jaka nam przyjdzie do głowy jest do zrealizowania.

Zacznijmy od prostego faktu, którego nie wszyscy są świadomi.




Fajnie by było, żeby samo się zrobiło, prawda? "Chcę być bogata/mieć konia/samochód/nowe buty!" I voila! Otwieramy oczy, jest. 

Ha ha - nie ma tak prosto. Nie bądźmy naiwni. 

Trzeba mieć marzenia i dążyć do ich spełnienia! Kiedy mamy pomysł to już połowa sukcesu, potem wystarczy odrobina chęci. I dosłownie wszystko możemy mieć, zdobyć. Nie czekajmy, aż ktoś za nas zrobi. Z drugiej strony kiedy ten ktoś zrobi coś co my chcieliśmy, ale się nie zebraliśmy  nie wolno narzekać. "Ja to chciałem zrobić, byłem pierwszy, pierwszy o tym pomyślałem." NO I CO Z TEGO? Znalazł się ktoś, kto zamiast myśleć - działał. 

Kiedy ktoś mi mówi, że najpierw robię a potem myślę  to zastanawiam się, czy to źle. Bo jak do tej pory przekonałam się, że lepiej żałować, że się coś zrobiło niż żałować, że się nie zrobiło. Bo może by coś nas ominęło? Jakaś fantastyczna przygoda?! I to tylko dlatego, że nam się nie chciało czy dlatego, że odłożyliśmy coś na później. 

Nie ma później. Jest teraz. A mówienie, że jeszcze będzie czas to dla mnie kompletnie bezsensowny argument.


Trzeba mierzyć wysoko. Myśleć o rzeczach wielkich i wierzyć, że tak będzie. Bardzo mocno. Bo wszechświat to wielki sklep, z którego możemy wziąć co tylko chcemy. Wystarczy wierzyć i zrobić coś w tym kierunku. Optymizm! Pozytywne myślenie - to zapłata! Nawet najbardziej nieprawdopodobne rzeczy są do zrobienia. No bo dlaczego nie? Jest taka rzecz, która może nas powstrzymać? I ja tu nie mówię o przeszkodach zdrowotnych czy fizjonomicznych. Tylko o takich psychicznych, fizycznych często też. 

Dam przykład, żeby trochę to zobrazować. Chciałam zrobić coś, żeby wyrazić swoje zdanie na pewne tematy. Myślałam o tym, MARZYŁAM, żeby te pragnienie zrealizować. I co? Porozmawiałam z Magdą. Udało się. Stworzyłyśmy bloga, na którym mogę się wypisać. 

Wbrew pozorom - to wszystko jest właśnie takie proste.  

                              CHCĘ = ROBIĘ

Nie jest tak, że ja sobie piszę i teoretyzuję. Wiem o czym mówię! Bo staram się to stosować w swoim życiu codziennym. Może wszystko nie przyjdzie tak od razu, szybko i bez problemu. Ale wiem, że kiedyś na 100% to co sobie wymarzyłam się spełni!

Teraz, kiedy tylko przychodzi mi do głowy pomysł, który naprawdę chcę zrealizować - robię to. Z różnym skutkiem. Ale zawsze mam świadomość, że dałam radę. Że zdobywam nowe doświadczania  Nie ma płaczu ,jak coś nie wyjdzie. Bo po co? Zrobiłam, nie wyszło, będzie kolejna okazja. Wiem co zrobię inaczej, żeby wyszło. 

Bardzo ważną kwestią jest to, że ludzie niekoniecznie przychylnie patrzą na tych, którym się udaje. Ktoś się wychyla? Ściągnijmy go do naszego poziomu, trochę pognębmy - bo niby czemu ma być lepszy od nas?


Nie oszukujmy się. Każdy chce być najlepszy. A jak wychodzi komuś innemu to jest żal, czy inne nie zawsze przyjemne uczucia. Trzeba nauczyć się cieszyć ze szczęścia innych. Bo co nam da psioczenie na kogoś kto spełnił swoje marzenia, a my nie? Nic nam nie da. Tylko niepotrzebne zgorzknienie. Wspierajmy znajomych w ich dążeniu do czegoś większego. Wtedy oni odpłacą nam się tym samym. To taka karma :) A czasem przyjemnie jest mieć wsparcie innych.

Warto się rozwijać poszerzać horyzonty. Myśleć o wielkich rzeczach, o przyszłości. Warto cieszyć się życiem, każdą chwilą, wiedzieć, że po burzy przychodzi słońce. Że choć nie zawsze jest prosto, to starając się dopniemy swego. Że tylko my i nikt inny możemy spełnić swoje marzenia! Że warto pomagać innym w spełnianiu ich marzeń. Bo czasem coś, co dla nas nie ma jakiegoś większego znaczenia, dla drugiego człowieka jest jednym z kroków do osiągnięcia szczęścia czy sukcesu.


Bo przecież NIE MAMY NIC DO STRACENIA!


niedziela, 3 marca 2013

Pomagajmy!

Dzisiaj w ramach odpracowania sobotniej niedyspozycji piszę sama, dając Sarze trochę wolnego. :) Chciałam wam dać post, który będzie miał dla mnie duże znaczenie w tygodniach miesiącach. Mam nadzieję, że sami też będziecie mogli skorzystać i że zachęcę was do zapisania się! 


Jak wiecie, 1 marca miałam swoją osiemnastkę. Wyczekiwałam tego dnia nie tylko ze względu na oczywistości (niezależność, odpowiedzialność za siebie, każdy wie, o czym mówię :) ), ale także dlatego, że są sprawy, których nie mogłam załatwić dlatego, że nie byłam pełnoletnia. Teraz przekroczyłam tę „magiczną” barierę i mogę poświęcić się rzeczom, które mają dla mnie największe znaczenie.

Jak również wiecie, albo się dowiecie za sprawą tego, co z Sarą zamierzamy tu niedługo zamieścić, jestem w klasie biologiczno-chemicznej i moim nadrzędnym celem jest dostanie się na wydział lekarski bez względu na wszystko. Czuję, że jest to moje powołanie. Od dziecka byłam osobą empatyczną, współczującą i lubiącą pomagać innym. Jednak poza działaniem w charytatywnych zbiórkach pieniężnych w szkole, WOŚP, pakowaniu paczek świątecznych i temu podobnych nie miałam zbyt wiele możliwości. Ogólnie nie przepadam za typowym wolontariatem... Źle się czułam w takiej roli. Chciałam też zrobić coś większego. Należę także do osób, które są mimo wszystko bardzo zdecydowane, uparte i zdeterminowane w swoich działaniach, jeśli bardzo czegoś chcą. Ja, będąc w 1 gimnazjum porzuciłam ideę podążania ku dziennikarstwu i poczułam, że moje „biolchemowe” geny (moja mama i jej brat pracują w służbie zdrowia, a dodatkowo zarówno ciocia jak i kuzynki pracują/kształcą się w naukach przyrodniczych). I choć bardzo się zapierałam przed medycyną zmieniłam w końcu zdanie i teraz nie wyobrażam sobie siebie gdziekolwiek indziej. Dlatego też nie powinniście się dziwić, gdy wam teraz napiszę, że już wtedy podczas jakiejś rozmowy postanowiłam sobie, że po 18 urodzinach zapiszę się do kilku organizacji zrzeszających dawców czegokolwiek, co może uratować życie. Bo organizacji jest wiele. Ale o tym za chwilę.

Jaki jest cel tego postu? Chcę was doinformować oraz przekonać do przyłączenia się do mojej „działalności”. Chcę wam pokazać, że pomoc to nie tylko „nudne” zbieranie pieniędzy do puszek. To cała masa działań, z których powinniśmy być dumni i które powinniśmy promować.
Zacznę od początku.

przeszczep narządów
Pierwszą stroną, jaka mi wpadła w oko już jakieś kilka miesięcy temu była strona www.dawca.pl. O co chodzi?

Dawcy organów to nie tylko motocykliści. Zgodnie z normami i obyczajami w Polsce, po śmierci każdej rodzinie zadawane jest pytanie – czy można pobrać od zmarłego narządy do przeszczepu? Rodzina może się zgodzić, bo w końcu kto potrzebuje wątroby po śmierci? Ale może także odmówić – a przekonania są różne, czy to na polu religijnym czy czysto ideowym. Tak czy tak, decyzja należy do najbliższych, chyba że dana osoba za życia wpisała się do Krajowego Rejestru Sprzeciwów. Wtedy bez względu na to, co rodzina powie, narządy nie zostaną pobrane.


Pomyślicie – to trochę smutne, myśleć o śmierci już teraz. Przemknęła mi przez głowę taka myśl, gdy rozrywałam kopertę… Bo nikt nie chce umierać. Ale każdy będzie musiał. A ja chcę, by śmierć była kolejną „dobrze wykonaną” rzeczą w moim życiu pod względem tego, co przyniesie.


Ja wiem, że moi rodzice, gdyby jutro potrącił mnie autobus, zgodziliby się moje narządy oddać, bo doskonale znają moje poglądy na ten temat. Mam też nadzieję, że mój przyszły mąż też by je znał i szanował. Jednak chciałam zrobić to oficjalnie i nieodwołalnie.  Dlatego jakieś dwa tygodnie przed 1 marca zrobiłam pierwszy krok – zamówiłam na stronie www.dawca.pl swój zestaw dawcy – czyli opaskę i kartę z oświadczeniem woli. 18 lat nie jest wymagane. Kosztowało mnie to 10zł i zostało dostarczone w terminie (30 dni od daty zaksięgowania przelewu).


logo krwiodawcy

Druga sprawa to dawcy krwi, do których można się zapisać dopiero od 18 roku życia. W Warszawie punkt oddawania krwi znajduje się na Saskiej na Pradze. Krew można oddawać kilka razy w roku, a za każde pobranie otrzymujemy czekolady. :) Myślę, że dawstwo krwi nie wymaga żadnej odporności na ból czy jakiejś szczególnej odwagi. Wydaje się, że to niewiele w porównaniu z oddawaniem szpiku czy czegokolwiek, ale krew też jest bardzo potrzebna. Dodatkowo warto pamiętać, że np. przy zbiórkach krwi dla danej osoby istnieje możliwość oddania krwi jakiejkolwiek grupy oraz z dowolnym wskaźnikiem Rh. Wystarczy zaznaczyć, dla kogo chcemy oddać krew i zostanie ona zamieniona na właściwą. Zapraszam po więcej informacji na www.krwiodawcy.info. Szczególnie zachęcam osoby mające grupę 0 Rh -, gdyż takiej krwi bardzo brakuje. :)


Trzecią rzeczą, którą już zrobiłam, choć jeszcze nie do końca, to zapisanie się do dawców komórek macierzystych, do czego też potrzebna jest pełnoletność.

Czym są komórki macierzyste? To komórki ciała, które są zdolne do wielu podziałów i wyspecjalizowania się w każdym kierunku. Dlatego oddając je możemy bardzo pomóc drugiej osobie. Warunkiem jednak jest zgodność genetyczna, z czym jest większy problem.
Jak wygląda procedura? Są dwa sposoby pobrania tych komórek – z krwi obwodowej, co jest mniej kłopotliwe, oraz, w rzadkich przypadkach, z talerza kości biodrowej pod pełną narkozą. Na pewien ból się trzeba nastawić… Szansa znalezienia genetycznego bliźniaka z białaczką jest dość niewielka, ale warto się zapisać i pomóc drugiej osobie, jeśli się już taki bliźniak znajdzie.
Jak się zgłosić? Rejestracja na tej stronie: www.dkms.pl. Po wypełnieniu formularza przychodzi do nas paczka z zestawem do pobrania wymazu z jamy ustnej. Odsyłamy to i czekamy. :)

Właściwie przy tym punkcie wahałam się najbardziej... Bo jestem bardzo wrażliwa na ból, a oba zabiegi w jakimś stopniu go powodują. Natomiast uznałam, że jeśli się zgłoszę, to jeśli znajdzie się mi genetyczny bliźniak, to na pewno komórki oddam. Nie biorę pod uwagę możliwości odmowy, bo odebranie tej osobie nadziei byłoby dla mnie straszne... Niemniej jednak jeśli dostanę telefon z informacją o potencjalnym biorcy - na pewno będzie to dla mnie stresująca chwila. Ale czyjeś życie jest więcej warte. :)


Mam nadzieję, że gdy nadejdzie wasza 18 przemyślicie swoje życie pod kątem pomagania innym i zgłosicie się do jednej z tych organizacji. A jeśli już macie 18 za sobą - może teraz warto kliknąć i się zapisać? A może znacie jakąś inną stronę takiej organizacji? Jeśli tak, dajcie mi znać, bo bardzo chętnie się do takiej pomocy zgłoszę. Pamiętajcie, tu w grę wchodzi ludzkie życie. A zgodnie z tym, w co wierzę:




LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...