piątek, 25 stycznia 2013

Spotted: czyli internetowa miłość po raz drugi.

Zapraszam was na drugi post z serii internetowo-miłosnej. Tym razem porozmawiamy o Spotted, czyli dokładniej - o zalewie stronek oferujących "usługi matrymonialne" na Facebooku. Wcześniejszy post dotyczył zaczepek (klik), które, z tego co widzę, wychodzą z mody na rzecz wiadomości a'la metrowskie "Podaj dalej". Długo zbierałam się z tym postem, ale im większa jest skala zasięgu tych fanpage'ów, tym więcej mam do powiedzenia na ten temat. Długo też myślałam nad tym wszystkim, ale nie jestem chyba w stanie wystawić tym stronom jednoznacznej oceny. Ale o tym przeczytacie za chwilę.



SPOTTED!

Przy okazji zaczepek wspomniałam wam, że ludzie mają takie dziwne zachowania - czyli "chorobliwą nieśmiałość" w rzeczywistości, natomiast w świecie wirtualnym - są oni pierwsi do wyrażania swoich opinii. To przykre, że boją się mówić śmiało, czego chcą i na co mają ochotę. Z każdym dniem zamykają się w sobie i na świat coraz bardziej. I otwierają się jedynie przed klawiaturą komputera czy ekranem telefonu. 

Teraz Internet przyszedł znowu im z pomocą - mianowicie ktoś, gdzieś, kiedyś, wpadł na pomysł zebrania randkowych ogłoszeń w jednym miejscu. Po części takim miejscem jest kolumna "Podaj dalej" w Metrze, którą chyba wszyscy lubią - można się pośmiać, można uśmiechnąć, można jakoś pomóc. To jednak przestało najwyraźniej wystarczać, a może pomysł został podebrany od angielskich stron? I powstały "Spotted:" - stronki, na których anonimowo są umieszczane ogłoszenia, zazwyczaj dotyczące różnych osób, które inni bardzo chcą znaleźć, bo w jakiś sposób wpadły im w oko czy zaintrygowały. Oczywiście, tak jak w "Podaj dalej" zdarzają się tam informacje o zagubionych dokumentach, prześmiewcze pozdrowienia czy inne informacje totalnie niezwiązane z randkowaniem. Ale głównie są to prośby o kontakt i miłosne wyznania czy komplementy. I taki też cel mają te strony.



Każdy idąc ulicą, siedząc w pociągu/tramwaju/autobusie/metrze i gapiąc się w okno albo rozglądając wokół pewnego dnia zwrócił uwagę na jakąś osobę. Może to była dziewczyna, która wydała się wam nieziemsko piękna. Albo dziewczyny - przystojny, wysoki chłopak, którego spojrzenie po prostu powaliło was na kolana. A może zwróciliście uwagę na tego kogoś, bo był w coś szczególnego ubrany, czytał książkę, którą też lubicie albo słuchał muzyki, której i wy słuchacie. Powiem więcej - jestem przekonana, że każdego dnia każde z nas spotyka przynajmniej jedną taką osobę - na którą dyskretnie zerkamy, wodzimy wzrokiem czy nim odprowadzamy, gdy się od nas oddala. Czasem ta osoba nas widzi, czasem nie.

Zwykle z chwilą naszego/jej odejścia na tym się ta "znajomość" kończy. Potem zapominamy, albo pamiętamy przez parę godzin, przez parę dni, a potem jej obraz wylatuje nam z głowy za sprawą codzienności albo nawet innego chłopaka czy innej dziewczyny. Tak przynajmniej zazwyczaj się dzieje.


Niektórych widok takiej osoby może jednak mocno poruszyć. Czasem wypatruje jej w tym samym pociągu, albo na przystanku, na którym była ostatnio, jak ją widział. Czasami widuje ją dość często. I patrzy.

Dawniej chyba jedyną możliwością było znalezienie jakiejś wymówki, by móc pogadać, albo po prostu należało się odezwać i śmiało zagadać. To jest trudne, ale gdy się przełamiemy raz, drugi, trzeci, nie jest wcale tak źle, naprawdę! Można zapytać o głupoty, o chusteczkę, o autobus, o jakąś ulicę. Jeśli chce się znaleźć temat, to się go znajdzie, a rozmowa sama się potoczy. I nie ma na co czekać, bo można przegapić okazję na poznanie tej osoby. Albo, gdy w końcu się zdecydujemy zagadać, to się okazuje, że tydzień wcześniej znalazła się ona ze swoją drugą połówką. I z naszego misternego planu nic.

Dlaczego więc ludzie tego po prostu nie zrobią i dziś? Teraz odezwanie się do kogoś, kto nam się spodoba na ulicy jest odbierane jako desperacja, samotność i dziwactwo. Sam uśmiech jest już postrzegany negatywnie. Uśmiech, chyba najbardziej pozytywna rzecz, jaką możemy dzielić się z każdym! Ja sama chyba też przez długi czas tak myślałam... Sama się dziwię, dlaczego. Ostatnio bardzo często zdarzają mi się sytuacje, gdy gadam z totalnie obcymi ludźmi albo się z nimi śmieję. Nie wiem, skąd takie nagromadzenie tych momentów w ostatnim czasie w moim życiu, ale to jest naprawdę w porządku. A jak idę ulicą i się uśmiecham sama do siebie, to jest to taka czysta radość i widzę, że ludzie ją odwzajemniają. I ja zaczęłam reagować identycznie, gdy widzę kogoś roześmianego na ulicy. To takie urocze.

Więc wymyślili Spotted. "Jechałem tym i tym środkiem transportu, tego dnia i o tej godzinie, widziałem piękną dziewczynę ubraną tak i tak, zakochałem się, odezwij się". I takich ludzi są setki, tysiące.

Każdy ma swoją opinię na ten temat. Jedni uważają, że Spotted jest super, drudzy patrzą ze zgrozą, a trzeci mają to gdzieś. Ja chyba jestem gdzieś pomiędzy tymi trzema.

Może zacznijmy od tego, że JA nie wierzę w to, że można kogokolwiek pokochać "od pierwszego wejrzenia". To może być zauroczenie, to może być pożądanie, ale to nie jest miłość! Sądzę, że miłość zaczyna się dopiero wtedy, gdy dwie osoby dobrze się znają, są ze sobą blisko, dużo o sobie wiedzą, spędzanie ze sobą czasu sprawia im przyjemność, dbają o siebie, jest im ze sobą dobrze itd. Nie wierzę więc także w miłość po dwóch tygodniach znajomości.

Sądzę, że jeśli ktoś jednak aż tak się zauroczył - dlaczego od razu nie zagadał? Okej, wstydził się, milion rzeczy się wydarzyło, czasem nawet faktycznie się nie dało. Załóżmy, że dziewczyna wysiadła na przystanku tuż przy jakiejś szkole i do niej weszła. Dlaczego więc nie zorganizuje sobie czasu tego samego dnia za tydzień i nie pojedzie tym samym środkiem transportu i nie zagada do swojej "ukochanej"? Albo następnego dnia? Dlaczego nie zagada do kolegi, który też chodzi do tej szkoły w sprawie tej nieznajomej? Dlaczego pisze o tym w internecie, skoro szansa, że ta dziewczyna to przeczyta jest, wg mnie, mniejsza niż to, że się ją ponownie w autobusie spotka? Takie poszukiwania dotyczą osób młodych, także to prawdopodobne - bo jeżdżą na studia, do szkół, na zajęcia. Lub wracają tak do domu.

Wpadła mi też teraz taka myśl do głowy... Wszyscy ludzie usilnie próbują pokazać innym, że nie są materialistami, że liczy się wnętrze, że ważne jest to, co się ma w głowie, itd. Po czym wysyłają wiadomość taką jak wyżej do Spotted. Czy to nie zaprzeczenie? Dla każdego w jakimś stopniu wygląd ma znaczenie. Każdemu podoba się co innego. Są gusta i guściki, ale trzeba się sobie podobać, prędzej czy później! Bo kiełkująca miłość zmienia patrzenie na drugą osobę. I to fakt. Dlatego nie wierzę, że może istnieć zgodna, kochająca się para, w której chłopak uważa, że jego dziewczyna jest naprawdę koszmarnie brzydka i okropna, albo odwrotnie. To jasne, że nas do osób, które nam się wizualnie nie podobają nie ciągnie, albo ciągnie słabiej. Nie wiem, dlaczego ludzie tak wstydzą się przyznać do tego, że wygląd odgrywa jakąś rolę przy "wyborze" obiektu swoich westchnień. To jest problem dopiero wtedy, gdy przybiera to formę obsesji na punkcie wyglądu drugiej osoby. Tak to wiadomo, każdy chce mieć ładną dziewczynę, przystojnego chłopaka.

Dobrze. Ustaliłam więc, że wygląd jest ważny. Jednak tutaj popadamy w skrajność - bo jak można stwierdzić, że jest się zakochanym w osobie, którą się zobaczyło w pociągu? Zwykle opisy na tych stronach są dość dokładne - włosy, buty i ich marka, kolor kurtki czy swetra, kolor włosów, oczu, kształt twarzy, nogi, zarost, cokolwiek. Te osoby patrzą na innego człowieka i się zakochują. Czy wygląd to wszystko? Zgodnie z tym, co powiedziałam wcześniej, miłość jest wtedy, gdy się drugą osobę dobrze zna, gdy się z nią jest w trudnych chwilach i się ją wspiera, itp. W mojej połowicznej definicji miłości nie ma nic o "musi nosić airmaxy" albo "ma mieć 187cm wzrostu" albo "musi mieć blond włosy". Bo miłość nie na tym polega! Co mi da to, że mój chłopak będzie miał wyrzeźbione ciało i piękne oczy, jeśli będzie koszmarnym tępakiem i nie będzie umiał się wysłowić? Co z tego, że dziewczyna będzie miała nogi do nieba i długie, cudowne włosy, jeśli będzie chamska, zarozumiała i zakochana w sobie? Wygląd nie może grać pierwszych skrzypiec! Tym sposobem albo utkniemy z dobrze wyglądającym idiotą lub chamem, albo stracimy wartościową osobę tylko dlatego, że ma jakiś defekt, który nam się nie podoba.

Czym więc różni się patrzenie na kogoś w pociągu i podziwianie jego urody od wpatrywania się w zdjęcia sławnych modelek czy aktorek? To jest prawie dokładnie to samo. A takich kobiet jest cała masa, wystarczy wklepać w google nazwisko i wyskoczy milion zdjęć i odnośników. Nikt (normalny) się jednak w zdjęciach nie zakochuje.

Ja na przykład mogłabym patrzeć i patrzeć na Ledgera, a jednak nie wypisuję do niego listów (i wcale nie dlatego, że gość od 5 lat nie żyje) i nie marzę o nim dniami i nocami, a jego zdjęciami nie obklejam pokoju.


:D

Wg mnie strony Spotted mają dwa oblicza - jedno, to, które jest dowodem słabości ludzkiej i drugie - pole do popisu i ewentualnej radości dla tych, którzy słabości nie ulegli, a po prostu się nie udało. Spotted jest też świetne pod tym względem, że można tam umieścić ogłoszenie o zgubie czy znalezisku, albo wystosować "apel" do podróżnych - co wg mnie jest naprawdę świetne, bo mnie samą wiele rzeczy denerwuje, a dzięki temu wiele osób może się dowiedzieć o tym, co komuś bardzo przeszkadzało i trochę przemyśleć swoje zachowanie czy zjednoczyć się w bólu.

Te strony są też jednak nadużywane. I to przykre, że ludzie boją się zagadać do siebie w rzeczywistości i wciąż szukają rozwiązań w internecie. Ktoś powie, że po prostu zazdroszczę, bo pewnie bym chciała, by ktoś zwrócił na mnie w pociągu uwagę i się "zakochał od pierwszego wejrzenia"... Myślałam nad tym i doszłam do wniosku, że raczej nie i ZDECYDOWANIE nie chciałabym, by ewentualna miłość powstała za pośrednictwem internetu. Pewnie, to miłe, gdy się zostanie zespottowanym. To znaczy, że komuś faktycznie porządnie do tego oka wpadliśmy :) Jednak... Czy chciałabym zostać poderwana przez internet? Jak pewnie wszystkie kobiety, lubię mężczyzn odważnych, śmiałych i otwartych. Czy spottowanie zamiast stawienia czoła lękowi i odezwanie się do danej osoby jest takie trudne? Nie wiem, jak jest w przypadku facetów, ale myślę, że w tej sprawie uśmiech i spojrzenie mogłoby załatwić sprawę. Ale nie wiem, bo nie jestem facetem, za to teraz już wiem na pewno, że gdyby mi ktoś w pociągu bardzo, bardzo mi się spodobał - podeszłabym. Internet według mnie zabiera całą radość z poznawania się, z niepewności, z tajemniczości, z tęsknoty i całej reszty  tego, czego się początkowo nienawidzi, a co potem się okazuje świetną przyprawą na początku takiej znajomości. Wspominając swoje miłości, chcę pamiętać te wszystkie uczucia, które jej towarzyszyły - gdy tę osobę poznawałam, gdy pierwszy raz rozmawialiśmy, gdy się spotkaliśmy sam na sam i wszystko inne. Żadne z tych uczuć nie towarzyszy mi podczas dodawania do znajomych i rozmów na fb. ŻADNE. Więc co tu do wspominania?

Jeśli jest ktoś, kto was oczaruje swoją osobą gdzieś na mieście, jeśli nie możecie oderwać od niego wzroku, nie bawcie się w Spotted. Według mnie to ostateczność, pomocna, ale ostateczność. Podejdźcie i odezwijcie się. Powiecie "Ale jak? Ale co powiem? Wyjdę na idiotę". Specjalnie dla was znalazłam stare posty na Spotted: ZTM, których screeny wam wkleję poniżej. Tam obaj wyszli na idiotów, ale spójrzcie na komentarze, spójrzcie, jak ludzie to widzą. Mówią im - nie przejmuj się! I tak faktycznie jest. Bo to, że raz czy drugi traficie na tępą dzidę, która nie umie się zachować, to nic nie znaczy. Nawet, jeśli nie jest zainteresowana, może być miła. To samo tyczy się facetów - kulturę można zawsze zachować. Pamiętajcie. Jeśli ten ktoś się zachowa źle, to on traci! Traci osobę, która odważyła się zagadać, która była nią zainteresowana i która chciałaby spędzić z nią czas. Wy nie tracicie nic, chyba, że zależy wam na kimś takim. A wiem, że nie. :)

Kliknijcie na obrazku, by powiększyć!







Bądźcie odważni i nie bójcie się. Nawet jak się sparzycie, zobaczycie, że następnym razem będzie łatwiej. Tego kwiata jest pół świata. :) Spotkacie jeszcze niejedną cudowną dziewczynę i niejednego przystojnego faceta. I gwarantuję wam, że traficie w końcu na tę właściwą osobę, która nie zawiedzie was także jeśli chodzi o charakter. :)




Miłych ferii, kochani! Niedługo planuję wam wrzucić coś nowego, czego jeszcze na blogu nie było. Chciałam to zrobić w tym tygodniu, ale jak to na biolchemie bywa, zostałam zawalona robotą i nie zdążyłam zrobić tego, co planuję, by post urozmaicić. :) Ale nadrobię już w ferie, tak więc keep calm and stay tuned!


niedziela, 20 stycznia 2013

Nie masz pieniędzy? Idź do pracy!

Dzisiejszy post jest czystą opisówką, bo kompletnie żadnych obrazków nie mogłam znaleźć. Ale to nic, mam nadzieję. :)

Większość z nas pochodzi z rodzin, którym powodzi się umiarkowanie dobrze - nasi rodzice mają stałą pracę, mieszkamy w średniej wielkości mieszkaniu czy domu, co roku mniej więcej udaje nam się gdzieś wyjechać. Nasi rodzice dają nam pieniądze, gdy chcemy iść na imprezę, na spotkanie czy potrzebujemy jakiś ciuchów. Możemy sobie pozwolić na sporo naszych zachcianek. 

Właśnie... Tylko wiecie? Rodzice nie są kopalnią pieniędzy. Dodatkowo, branie ich od nich ma swoje wady - musimy się tłumaczyć, na co chcemy, ile to kosztuje, a przy okazji gdzie idziemy, z kim, po co, dlaczego i tak dalej. Zdarza się też tak, że marzy nam się przepiękna sukienka albo nowe sportowe buty, ale są to rzeczy tak drogie, że nasi rodzice nie myślą nawet o tym, by nam to kupić. Sama do tej pory pamiętam sytuację, jaka miała miejsce przy okazji balu w gimnazjum - znalazłam idealną, przecudowną sukienkę, która idealnie na mnie leżała, bardzo mi się podobała i po prostu się w niej zakochałam, a w dodatku miałam na nią zniżkę. Jednak cena wciąż była wysoka... I choć się udało mamę przekonać, to poza tą ceną, BARDZO dużo czasu i nerwów (nie tylko moich zresztą, bo mamy też) ta sukienka mnie kosztowała.

Moje doświadczenia z pracą zaczęły się dość wcześnie... W wieku 13 lat? Może 14. Moja pierwsza "praca" była dość banalna - opiekowałam się córką mojej sąsiadki (sąsiadki o ogromnym sercu i w ogóle), więc zapłata była nieadekwatna do czasu i obowiązków, które zostały mi przydzielone. Ale przecież nie ma na co narzekać, bo było to na moją korzyść! I pieniądze były, a ja mogłam trochę zaznać "wolności finansowej" w postaci kupienia sobie pięćdziesiątej pary kolczyków albo innej pierdółki, która w tamtym czasie była mi nieziemsko niezbędna. Tą córką zdarzało mi się opiekować przez kilka najbliższych lat. Teraz już jest w gimnazjum, także opieka jej niepotrzebna z mojej strony, jednak gdybym znów miała się podjąć takiej pracy - czemu nie? 

Później tej samej dziewczynie udzielałam korepetycji z angielskiego. Miało to miejsce w 2011 roku przez jakieś dwa miesiące.
Praca korepetytora jest pracą wymagającą, gdyż trzeba mieć szeroką wiedzę z danego tematu, ale dodatkowo też umiejętność tłumaczenia tego, co się wie na wiele sposobów. A dobrze wytłumaczyć można tylko wtedy, jak się coś dobrze rozumie.Trzeba być komunikatywnym, pozytywnym, opanowanym i cierpliwym, a jednocześnie konsekwentnym i dokładnym. Często też przygotowanie na półtoragodzinne zajęcia zajmuje tyle samo czasu. Ja na korepetycje zawsze przygotowywałam dużo zadań, przykładów, tekstów, słówek, opracowywałam sobie tematy do rozmów i planowałam przebieg takich zajęć. Każda chwila musi być wykorzystana.

Następną pracę, jaką miałam, załatwiła mi moja kuzynka - w agencji reklamowej. I to już była taka pierwsza poważna sprawa - obca firma, umowa, przelewy. I tak dalej.
Jak mogę podsumować pracę hostessy? Pracuje się od 6 do 10 godzin, cały czas z klientami. Trzeba do nich zagadywać (co dla mnie na początku było KOSZMAREM), rozmawiać z nimi, można się czasem pokusić o dyskusję. Należy posiadać umiejętność przekonywania i wpływania na innych. Do tego szeroki uśmiech, schludny wygląd i możemy podbijać świat. Wady? Zdecydowanie nuda, bolące nogi (i to jak...) oraz nierzadko po prostu chamska i nieprzyjemna obsługa danego sklepu. Klienci też potrafią dopiec, ale to z pracownikami jest większy problem. Zalety na szczęście wynagradzają wszelki trud - dobre pieniądze za niewielki wysiłek, ciągły kontakt z ludźmi, dużo rozmów, dużo uśmiechu, dużo miłych spojrzeń. Dzień w pracy zawsze dla mnie był dniem pozytywnym, bo nie ma tam czasu na zamartwianie się. Dodatkowo ludzie są z reguły uprzejmi i sympatyczni i z chęcią się z nimi rozmawia. Lubię tę pracę, bo to pierwsza taka "prawdziwa". 

Teraz mam natomiast kolejne zajęcie. Moim pracodawcą jest mama mojego przyjaciela, trenerka fitnessu, która potrzebowała edytora tekstów na swoją stronę. Dostaję więc teksty o tematyce takiej biolchemowej i je poprawiam. Powiem szczerze, że to chyba najprzyjemniejsza praca - nie dość, że robię co lubię, to w dodatku wiem, że dobrze mi to wychodzi.Jest z tego naprawdę dużo pieniędzy. Pracuję też w zgodzie z samą sobą. Na akcjach często miałam poczucie, że wciskam klientom produkty, których ja sama bym nie kupiła z powodu ceny, jakości lub po prostu "bo nie". Czuję się bardzo dumna z powodu tej pracy, bo choć może nie jest to nic ambitnego, to dzięki temu ćwiczę to, co mi jest potrzebne, by lepiej pisać. I naprawdę to lubię.

Te formy pracy, z którymi ja miałam do czynienia (opiekunka, korepetytorka, hostessa, edytorka tekstów) stanowią niewielki procent wśród wszystkich zajęć, których możecie się podjąć. Z tego co się orientuję, by zacząć pracę trzeba w większości wypadków mieć ukończone 16 lat i zgodę rodziców. Szukać pracy można wszędzie, ale zalecam ostrożność - lepiej po znajomości lub w znajomych firmach. Trzeba też się rozeznać w sprawie - ja na przykład przed podjęciem pracy hostessy sprawdziłam standardowe stawki, warunki pracy, co muszę ze sobą mieć, na co uważać, gdzie jest dobrze pracować i których firm unikać. Jeśli bierzecie się za obcą firmę, nie zaczynajcie pracy bez przeczytania (DOKŁADNEGO PRZECZYTANIA) umowy. Nie podpisujcie jej, jeśli czegoś nie rozumiecie i coś jest dla was niejasne. Upewnijcie się też, że firma jest wypłacalna. Na spotkaniu ze swoim pracodawcą wykreujcie się też na osobę stanowczą, pozytywną, zdecydowaną, obeznaną w sprawie - ludzie nieorientujący się w sytuacji są łatwym celem dla kanciarzy i oszustów. Bądźcie śmiali, zadawajcie pytania i pilnujcie terminów - jeśli wpłata miała być przelana 20 stycznia, a 21 stycznia wciąż jej nie ma, od razu dzwońcie i grzecznie, ale stanowczo pytajcie - nie dawajcie się zbyć i pilnujcie swoich spraw, bo nikt za was tego nie zrobi. Ludzie pełnoletni mają łatwiejszą sytuację, gdyż wiele firm nie nawiązuje współpracy z ludźmi młodszymi niż 18 lat. Mogą więc znaleźć pracę w sklepach (odzieżowych, spożywczych, z meblami, w księgarniach, papierniczych itd), w wielu firmach i zakładach, w kawiarniach a także w miejscach takich jak kina czy teatry - nawet jako sprzedawcy biletów. Kurierzy, modelki, ochroniarze, kanarzy, kelnerzy, sprzątacze, konsultantki. Szukanie pracy nie jest łatwe, dlatego trzeba być pozytywnie nastawionym, otwartym, należy łapać się każdej okazji i od razu sprawdzać, z czym ma się do czynienia i szukać, szukać, szukać! Nie ma co wybrzydzać, jeśli się chce pieniędzy - żadna praca nie hańbi. Pracodawcy i współpracownicy uwielbiają osoby ambitne, pozytywne, energiczne i chętne do pracy i to właśnie tacy ludzie często dostają premie i najlepsze zlecenia. Jeśli nie chcecie pracować u kogoś, zawsze możecie sami coś zorganizować - znam wiele dziewczyn, które robią własną biżuterię i sprzedają, albo chłopaków, którzy kupują jakieś rzeczy (i czasem je też ulepszają) a po pewnym czasie sprzedają i tak w kółko. Taka mini inwestycja. W serialach często widzimy, jak dzieci koszą trawniki, pomagają starszym osobom w zakupach czy robią coś podobnego. To też czegoś uczy! 

Zdarzało mi się, że słyszałam od niektórych ludzi teksty typu "rodzice mi powiedzieli, że nie muszę pracować i oni mi dadzą" albo "ja nie muszę pracować, rodzice mają dość pieniędzy by mi dać co chcę, więc ci współczuję". Szczerze? To ja współczuję im. Bo praca to doświadczenie, które najlepiej zdobyć jak najszybciej. To nauka szacunku, pokory, dokładności i sumienności. To nauka punktualności, odpowiedzialności, wytrwałości, a także wagi pieniądza. To też zrozumienie, że cena nie jest wyznacznikiem jakości. Ale do tego wrócę w jednym z najbliższych postów. Ja kiedyś, kiedyś lekką ręką chciałam wydawać pieniądze moich rodziców. Dzięki Bogu, nigdy mi na to nie pozwolili, bo na kasie nie śpimy, ale wtedy miałam żal, że nie chcą mi kupić bluzki, którą chcę albo jakiejś zabawki. Potem trochę dojrzałam i jak słyszałam "nie stać mnie na to", przerywałam prośby i nie próbowałam przekonywać, wiedząc, o co chodzi. Jednak gdy poszłam do pracy dopiero ZROZUMIAŁAM, o co chodziło. Teraz wiem, że kawa w Starbucksie to dwie godziny stania na akcji. Że bluzka to cały dzień promocji. Od tamtego czasu bardziej szanuję pieniądze, które mam i nie wydaję ich na takie pierdoły, jak kiedyś. Dwa razy przemyślam zakup i często odkładam coś na półkę, myśląc "to nie jest warte swojej ceny". Dwa razy się zastanawiam, czy chcę iść i wydać te 20zł na kawę i zwykle decyduję się na to tylko, gdy wiem, że spędzę z tą osobą dość sporo czasu i że będzie miło. Wejście, kupienie kawy i wyjście nie jest dla mnie, gdyż łączę ją z jakąś formą rozrywki i z przyjemnością. Szkoda mi kupować byle co - coś, do czego nie jestem przekonana. Odkąd kupuję pewne rzeczy ze swojej kieszeni chyba się nie zdarzyło, bym jakiegoś zakupu żałowała. Myślę, że dość umiejętnie zarządzam swoimi pieniędzmi, choć do perfekcji mi daleko - bo nie nauczyłam się jeszcze oszczędzać. Ale i to mi się w końcu uda.

Ludzie, którzy nigdy nie musieli się starać o pieniądze i ich jedyny z nimi kontakt polega na: w domu "Mamo, daj mi" i w sklepie "Biorę to", są ubodzy w te doświadczenia, które wyżej wypisałam. I nie będą szanować pracy w pełni, bo nie wiedzą, że jest to ciężkie, że wymaga wyrzeczeń (sobota w pracy? zapomnij o spotkaniu ze znajomymi, imprezie albo o leżeniu cały dzień w łóżku - ja wstawałam rano o 7 lub 8 w najlepszym wypadku, jechałam do pracy i wieczorem byłam tak wymęczona, że jak już wszystko zrobiłam i zaległam w łóżku, tak się nie mogłam podnieść do rana). Nigdy nie zrozumieją też "Nie mogę iść na kawę, bo nie mam pieniędzy" albo "Nie chcę jeść na mieście, bo szkoda mi kasy". Nowo kupione, drogie buty pękły? Trudno, kupię kolejne! Dla nich pieniądze są czymś oczywistym - chcę, to idę. Dla osób pracujących jest to długa analiza - czy chcę iść? czy muszę iść? czy warto iść? czy nie za dużo wydam? czy stać mnie na to? czy te pieniądze nie będą mi potrzebne? czy nie lepiej sobie kupić coś innego?. I choć to też jest nieco ograniczające, to wciąż jest to nauka. I ja, choć, do czego przyznaję się bez bicia, czasem narzekam, widząc wielu moich znajomych mających wszystko co chcą łatwą ręką, to jednak cieszę się, że ja mam jakąś pracę i sobie zarabiam. Wiem, że to tylko praca dorywcza, nie pełnowymiarowa, że o takiej prawdziwej mam bardzo nieduże pojęcie - ale to już jest początek. I ja wiem, że to jest dobre. Każdy chciałby być bogaty i mieć to, co się chce - ja też tego chcę. Ale wolę na to swoje bogactwo zapracować i wiedzieć, jak wiele wysiłku mnie kosztowało, niż żeby spadło mi z nieba bez najmniejszego problemu. Według mnie właśnie tacy ludzie bogaci zasługują na szacunek - bo sami do czegoś doszli, swoją ciężką pracą, wytrwałością, motywacją, optymizmem i mimo osiągnięcia swojego celu nie zapomnieli, że kiedyś nie było tak różowo. I tacy ludzie istnieją. Taką osobą jest na przykład mama mojego najlepszego przyjaciela, co sprawia, że ogromnie ją szanuję i podziwiam. Takich osób powinno być więcej. Osób szanujących ciężką pracę.



środa, 16 stycznia 2013

Choćby Dla Własnej Przyszłości!


Parę dni temu na naszego fanpage’a wrzuciłam link do strony StereoNIEtypuj, jednego z pięciu projektów biorących udział w akcji CHDWP - Choćby Dla Własnej Przyszłości. Zapowiedziałam wam wtedy, że niebawem na naszym blogu pojawi się więcej informacji na ten temat. Wszystkiego dowiecie się u samego źródła – czyli z mini-wywiadu z kierownikiem projektu, którym jest nie kto inny, a Sara!

Magda: Jak to wszystko się zaczęło?
Sara: Parę miesięcy temu w naszej szkole pojawiła się dziewczyna, która poinformowała nas o możliwości wzięcia udziału w akcji CHDWP.  W mojej głowie zrodziła się myśl: „Dlaczego by nie spróbować?” i postanowiłam wysłać formularz zgłoszeniowy. Brałam to na luzie, nie spodziewałam się, że jest to tak poważna inicjatywa. Aż tu nagle okazało się, że się dostałam! Zostałam umówiona na spotkanie. Poszłam na nie i zauważyłam, że poza mną jest jeszcze kilka innych osób. Nie wiedziałam, czego się spodziewać. Sądziłam, że spotkam się z kimś, kto wytłumaczy mi, o co w tym wszystkim chodzi. Dlatego byłam zaskoczona na wieść, że razem z pozostałymi osobami mamy do wykonania pewne zadanie.  Nie wiem, czy mogę zdradzić, na czym polegało, ale było ono bardzo ciekawe i choć na początku czułam lekki stres, to jak zaczęliśmy to zadanie robić uspokoiłam się i już wszystko było okej. I jakoś poszło dalej. Tak mniej więcej dziesięć minut po zakończonym zadaniu dowiedzieliśmy się, kto przeszedł dalej, a kto odpadł. Ja byłam w grupie szczęśliwców, którzy przeszli dalej. 

Potem okazało się, że czeka nas jeszcze rozmowa kwalifikacyjna. I tu już naprawdę byłam zdenerwowana, bo to tak poważnie brzmi – rozmowa kwalifikacyjna! W pewnym momencie zostałam zaproszona do środka, gdzie czekali na mnie: Rafał Flis i Monika Świetlik. Pod koniec rozmowy poinformowali mnie, że w przeciągu dwóch tygodni mam dostać maila z informacją, czy przeszłam dalej, czy nie. W tym czasie trochę myślałam o tym, czy na pewno chcę się decydować na wzięcie w tym udziału i przede wszystkim: czy się dostanę. Dni mijały, a ja nie dostawałam żadnej informacji i gdy już myślałam, że nie przeszłam dalej, dostałam telefon od Moniki z zapytaniem, czemu nie odpisałam na wysłanego przez nich maila i czy pojawię się z projektem. Szczęśliwa, oczywiście się zgodziłam! I tak właśnie zaczęła się moja przygoda z CHDWP.





Magda: Czym jest CHDWP? 

Sara: Jest to akcja, która umożliwia młodym ludziom wyjście z inicjatywą społeczną. Ludzie, którzy się dostają uczestniczą w szkoleniu dla Project Managerów. Jest ono prowadzone przez człowieka, którego szczerze uwielbiam - profesjonalistę Pawła Dąbrowskiego. Uczą nas tam, jak planować projekty, jak je realizować i jak zrobić tak, by się on udał.




Magda: Na czym polega projekt, w który jesteś zaangażowana i kim są ludzie, z którymi pracujesz?

Sara: Trafiłam na genialnych ludzi i genialny zespół projektowy. Nasz projekt StereoNIEtypuj (klik) wziął się stąd, że chcemy łamać stereotypy. Będziemy to robić poprzez zorganizowanie gry miejskiej. Zamierzamy ją nakręcić, a całą akcję będzie komentował Koza z pyta.pl. Chcemy pokazać, że pomimo różnic między nami, działając razem możemy osiągnąć sukces. Chcemy też nakręcić program, który udostępnimy w Internecie. Żywimy głęboką nadzieję, że wszystko się powiedzie i wyjdzie tak, jak chcemy.

A to reszta mojego zespołu:

Magdalena Krawczyk
Aleksandra Banaszek
Magdalena Olszewska
Jakub Potyrała
Michał Wypych


Magda: Czego się nauczyłaś dzięki temu projektowi?
Sara: Cały czas się uczę. W ciągu tych kilku miesięcy nauczyłam się, że nie wolno się przejmować porażkami i trzeba zawsze dążyć do wyznaczonego sobie celu. Chcieć to móc, o tak! Serdecznie zapraszam wszystkich do śledzenia naszego projektu na facebooku.


Zapraszamy do odwiedzania i polubiania fanpage'a STEREONIETYPUJ.




sobota, 12 stycznia 2013

Wielki kudłaty (NIE)przyjaciel stres.



Stres dotyczy nas bardziej niż cokolwiek innego. Stresujemy się codziennie. W szkole, pracy, w kontaktach z innymi ludźmi. Jest to cień, który kładzie się na naszym życiu. No bo bylibyśmy tak bardzo szczęśliwi, gdyby nie ten straszny stwór! Jest wielki, kudłaty, i łaskocze nas w brzuch. Czasem też ściska nas bardzo mocno, tak żebyśmy nie mogli jeść ani myśleć. W niewielkim  stopniu ma działanie motywujące. Ale w bardzo niewielkim. Ogólny wynik stresu i tak jest niekorzystny. 


Jeżeli stresujemy się chwilę i lekko to nie ma większego problemu. Nawet tego nie zauważamy. Jeżeli zaś stresujemy się długo, bądź bardzo intensywnie wtedy zaczyna się robić źle. Różne zaburzenia psychiczne, depresje, przygnębienie i ciągłe narzekanie. Zaczyna się robić nieprzyjemnie i już wiadomo, że ze stresem nie ma żartów.

Nasza zmora ma pożywkę z naszego życia codziennego. Cały czas czyhają na nas stresogenne czynniki. Mamy dużo obowiązków, wszyscy oczekują, że będziemy idealni. Ciągle ktoś czegoś chce, non stop dzwoni nasz telefon, miliony wiadomości wszędzie. Nie możemy się wręcz odpędzić od natłoku wszystkiego, ciężko jest się zatrzymać i chwilę pomyśleć. Często brakuje czasu nawet na odpoczynek. Każdy jest teraz przyzwyczajony, że inni ludzie są dostępni 24h na dobę. To nie jest dobre. Bo nawet kiedy kładziemy się do łóżka wieczorem intensywnie myślimy o różnych wydarzeniach. A potem w nocy nie można odpocząć., nie relaksujemy się, nasz mózg nie może odpocząć porządnie. Wstajemy rano i zaczyna się na nowo. Musimy coś zrobić, coś przygotować, coś załatwić. I koło się zamyka.


Musimy nauczyć się, że nie zawsze musimy być na baczność. No, bo nie ma takich mega koksów <takich perpetum mobile> , którzy by zawsze wszystko robili idealnie. Jesteśmy ludźmi i powinniśmy się starać zrozumieć innych. W każdej sytuacji. 
Bo potem, jeśli tego nie zrobimy, pojawia się stres. I dla osoby, która wywiera presje i dla osoby, która musi wysłuchiwać ciągłego naciskania. Nie jest to przyjemne. Doprowadza to do zniszczenia relacji, sytuacji, dobrego humoru. Nie fajnie. Nie polecam.

Ze stresem nie radzimy sobie zbyt dobrze. Staramy się, ale jest to trudny proces. Szczególnie, kiedy cały czas działają na nas stresogenne czynniki. 
Pod wpływem tego naszego potworka jesteśmy jakby na innej planecie! Wtedy nie za bardzo wiemy o co chodzi ludziom, którzy do nas mówią. Nic nie ogarniamy. Najprostsze sprawy nas przerastają, wyglądamy jak zombie. Znajomi się o nas martwią, bo jesteśmy niemili, uszczypliwi i bardziej sarkastyczni niż zazwyczaj. Ktoś nam w końcu to uświadamia i sami zaczynami to zauważać. Ale nie wiemy co zrobić i to TEŻ NAS STRESUJE.




Kiedy zaczyna się nasza przygoda np. z liceum, mamy więcej stresu. Wiele osób nie potrafi sobie z nim poradzić. Sięgają po używki. Papierosy, alkohol, czy jakieś dopalacze.
I chwile, może to i pomaga. Ale potem sprawia, że tylko jeszcze więcej kłopotów i problemów mamy.

A tu nie o to chodzi! Jak sobie poradzić ze stresem?
Nie jest to łatwe, moim zdaniem przynajmniej. Ale do zrobienia. Trzeba zwolnić na chwilę, uspokoić się. Zostawić telefon, komputer. Usiąść sobie spokojnie. Zrobić coś co sprawia nam przyjemność. Poczytać książkę, zobaczyć jakiś film, który chodzi za nami już tyle czasu, ale nie mamy czasu go obejrzeć. Spotkać się z przyjaciółmi. Wziąć długą kąpiel. Cokolwiek tylko nas zrelaksuje. Nie myśleć o rzeczach które musimy zrobić, wziąć głęboki oddech i się uśmiechnąć do siebie. Nie dajmy się stłamsić osobom, które wywołują w nas stres. Bo w końcu możemy zrobić coś czego będziemy żałować. A tego na pewno nie chcemy. 
Co jeszcze możemy robić, żeby sobie jakoś radzić. Zacząć uprawiać sport. Taki, który da nam szansę się wyżyć i wyciszyć wzburzone nerwy. Nie zostawiajmy wszystkiego na ostatnią chwilę (staram się z tym walczyć u siebie). Zróbmy coś wcześniej, później będziemy mieli mniej. Planujmy troszkę. Nie mówię żeby kompletnie porzucić spontaniczność, ale w sprawach obowiązków planujmy.
Nie przyzwyczajajmy ludzi, że wszystko zrobimy. Bo będą od nas wymagać, nawet jeśli nie będzie to nasz obowiązek czy dobra wola.

Ważne, żeby zawsze mieć kogoś kto będzie dla nas oparciem. Żeby móc uświadomić sobie, że za bardzo się stresujemy. Żeby sobie z tym poradzić. 
Musimy znaleźć czas na przyjemności. Bez tego zwariujemy.




niedziela, 6 stycznia 2013

Jak znaleźć szczęście?

NA POCZĄTEK: Dziękujemy za tyle odwiedzin i kliknięć "lubię to"! Jest nam straszliwie miło, że nas czytacie! Mamy nadzieję, że będzie was coraz więcej. <3 I ponownie - zapraszamy was do dyskusji w komentarzach. :)

Zastanawialiście się kiedyś nad tym, jak to się dzieje, że znamy osoby, którym zawsze wszystko się udaje? Które mają cudowne życie i cudownych ludzi wokół siebie? Które mają pozytywne podejście do świata i fajnie spędzają czas? Widząc człowieka, mającego tyle szczęścia, zastanawiamy się: dlaczego ja tak nie mam? Dlaczego mam ciągle kiepski humor, mało znajomych, dlaczego siedzę cały czas w domu i nic nie robię? 

Ja wam teraz na te pytania odpowiem. 

Spójrzcie na te osoby. Przyjrzyjcie się im. Są pełne życia, radosne, wiecznie uśmiechnięte. Wdzięczne za to, co mają. Cieszące się każdą chwilą, która jest im dana. Są też bardzo pewne siebie i nie przejmują się krytyką. 


Zazdrośnicy często odbierają je jako osoby zadufane w sobie i zarozumiałe, które otrzymują od życia za dużo. Czasem nawet pada argument: on/ona jest taki głupi, taki brzydki, taki beznadziejny, dlaczego ma więc lepiej niż ja? 


Zakładają wtedy, że nikt nie zasługuje na szczęście, prócz ich samych. Bo oni są przecież idealni, wspaniali i w ogóle jak ktoś śmie mieć więcej szczęścia od nich...




Kluczem do tego, by zacząć korzystać z życia w pełni, mieć więcej szczęścia i lepiej się czuć jest miłość. Miłość do samego siebie, do tego, co się ma, do ludzi wokół i do własnych doświadczeń. Miłość także do tych, którym powodzi się lepiej od was. Wdzięczność, że macie gdzie mieszkać, że macie co jeść i pić, że macie pieniądze, by móc kupić sobie nowe ubrania albo iść na kawę. 

To się wydaje banalne, ale pomyślcie, tak serio pomyślcie: czy mając swój własny pokój, lub nawet pokój dzielony z rodzeństwem, chcielibyście się teraz przeprowadzić do kawalerki, w której wszyscy siedzieliby w jednym pokoju? Albo, czy ktoś mieszkający w takiej kawalerce chciałby mieć jeszcze mniejsze mieszkanie? A może wszyscy wolelibyście mieszkać na ulicy? W mieszkaniu macie ciepło, macie bieżącą wodę, toaletę. Nie kapie wam na głowy. Macie swoje rzeczy. Macie gdzie się spotykać z rodziną, przyjaciółmi, gdzie spać i się uczyć. Pomyślcie o tym - naprawdę mogło być o wiele gorzej. Ja zawsze odrzucałam to od siebie myśląc "Nie pociesza mnie to, że ktoś ma ode mnie gorzej". Ale tu nie o to chodzi, że inni mają gorzej, tylko o to, że ja mam dobrze. Naprawdę dobrze. Więc nie ma na co narzekać.

Narzekając bez powodu zabijamy dobre uczucia. A bez dobrych uczuć, w naszym wnętrzu zbiera się coraz więcej jadu, który zatruwa całe nasze ciało. I ciężko się go pozbyć. Ale jad jest łatwy. Nie wymaga żadnej pracy, żadnego wysiłku. A gdy tak obgadamy kogoś, wydaje nam się, że uszło z nas powietrze. Że już jest ok. Nic bardziej mylnego. 

Bo wiecie, to jest tak, że te negatywne emocje namnażają się w nas z każdą chwilą. Gromadzimy w sobie to wszystko, stajemy się zgorzkniali, wiecznie niezadowoleni, cyniczni, złośliwi. Dodatkowo: wcześniej się z tym stwierdzeniem nie zgadzałam, ale teraz myślę, że jest w nim dużo prawdy - ludzie sarkastyczni to często ludzie, którzy cierpią. Choć wydaje mi się, że rzadko kiedy oni sami to widzą. Cierpią, bo mają w swoim życiu mało szczęścia.

Widząc czyjeś szczęście zazdrościmy go i szukamy wad, zamiast cieszyć się razem z tą osobą. 

Radość z czyjejś radości jest zawsze cudowna. Tylko, że my często ograniczamy takie chwile do tych, w których to MY sprawimy drugiej osobie radość. Wtedy jest się łatwo cieszyć. Trudniej, gdy tej osoby nie znamy. Bo pojawia nam się w głowie myśl "Dlaczego nie jestem na jego miejscu?". Myśl, która wyżera w nas wielką dziurę, przez którą ulatuje cała miłość, radość i wdzięczność. 


Dlaczego pozbawiamy się uczucia szczęścia i dręczymy się zazdrością i żalem? Przecież to nie sprawi, że będziemy mieć w życiu lepiej. Ani nie zepsuje życia nikomu innemu. To niszczy tylko nas.  W pewnym momencie dojdzie do tego, że nic już w nas nie zostanie. Będzie tylko pustka. 



Jeśli jesteście samotni, jeśli nie macie drugiej połówki - jak chcecie ją znaleźć, jeśli jesteście przepełnieni złością, smutkiem, zazdrością i zawiścią? Jak chcecie znaleźć dobrych znajomych, dobrych przyjaciół? Jak chcecie wywoływać w ludziach pozytywne reakcje? Jak możecie oczekiwać miłości od innych, skoro wy ich nie kochacie? I co najgorsze, nie kochacie samych siebie?

Wydaje wam się to trudne - zmiana nastawienia do życia i do siebie samego. Bo przecież jest beznadziejnie - jesteśmy sami, brakuje nam przyjaciół, mamy mały pokój, w brzydkiej dzielnicy albo na jakimś zadupiu, skąd wszędzie daleko. Nie mamy pieniędzy, by mieć wszystko, co chcemy. Kłócimy się z rodzicami, kiepsko nam idzie w szkole. A w dodatku mamy okropne włosy, brzydką cerę, jesteśmy grubi, za niscy, za wysocy, nie podobają nam się nasze nogi, dłonie, biust, brzuch, klata czy cokolwiek innego. 

Czy ktoś z was próbował znaleźć w sobie i swoim życiu coś dobrego? Coś, co lubicie, coś, co was cieszy? Bo wady jest łatwo wymienić. A o zalety trzeba się postarać. 
Spróbujcie poszukać w sobie tego, co dobre. Dobre WEDŁUG WAS. I przypominajcie sobie o tym każdego dnia. Że macie ładne, zgrabne nogi, nawet jeśli macie za duży brzuch. Albo że macie piękne i krągłe usta, choć wasza cera pozostawia wiele do życzenia. Że mimo że dzielicie pokój z rodzeństwem, to na szczęście nie musicie go dzielić z nikim innym. Że może i pieniędzy za dużo nie macie, ale jest ich na tyle dużo, byście mogli czasem gdzieś wyjść czy coś kupić. 

A jeśli wyszukiwanie zalet w swoim życiu to dla was za mało... Zmieńcie wady w zalety. Macie problem z brzydką cerą? Znajdźcie na to sposób - w internecie, u dermatologa. Sami pokombinujcie. Nie podoba wam się wasza figura? Ćwiczcie, lub odstawcie słodycze. Brakuje wam pieniędzy? Idźcie do pracy. Denerwuje was dzielenie pokoju z bratem czy siostrą? Pomyślcie, czy nie da się czegoś zrobić, by nie było to tak męczące. Może podzielenie pokoju na pół? Może ustalcie, że jak słuchacie muzyki, to na słuchawkach? A gdy przychodzą znajomi do jednego z was, drugie wychodzi? Na wszystko da się znaleźć radę. 

Chcę wam napisać o jeszcze jednej, ważnej rzeczy, którą przeczytałam w książce poleconej przez wcześniej wspominanego już kolegę. Mianowicie mówię o "Sekrecie". Możecie też obejrzeć film, jest właściwie dokładnie taki sam, jak książka. Tam można znaleźć techniki pozytywnego myślenia i optymizmu. To, co mi się tam spodobało, to rozdział, w którym autorka przedstawia Wszechświat jako dżina, który na każdą naszą myśl odpowiada "Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem". Dodatkowo jest wspomniane tam, że Wszechświat ma swój "katalog". Swego rodzaju "menu", z którego sobie możemy wybrać to, czego pragniemy.  Wniosek z tego jest taki, że wszystko jest możliwe i możemy mieć cokolwiek tylko chcemy. Jednak nasze życzenia nie są odbierane dosłownie, tylko jest z nich wyłapywane najważniejsze słowo. W związku z tym, gdy mówimy "Nie chcę na obiad kurczaka" daje to taki sam efekt jak "Chcę na obiad kurczaka". Jeśli powtarzamy więc sobie cały czas: nie chcę tego i tamtego, boję się czegoś, coś mnie gnębi itp. - mamy gwarancję, że to wszystko się w naszym życiu pojawi. I pomyślcie nad tym - pewnie wiele razy wam się zdarzyła sytuacja, w której modliliście się, by się coś NIE STAŁO, i niestety - wydarzyło się to. Według tej książki jednak, gdybyście mocno uwierzyli, że wszystko będzie dobrze, tak by było. I ja po sobie widzę, że to jest prawda.Wiara i dobry nastrój czynią cuda.


Wystarczy raz powiedzieć sobie, czego się pragnie i mocno w to uwierzyć. Czuć to całym sobą, że to się naprawdę wydarzy. Tak jak kupujecie sobie bilet na koncert i wiecie, że na niego pójdziecie. To samo z waszymi życzeniami. I nie musicie się martwić o to, jak to dostaniecie. Wystarczy jedynie, że będziecie czuć się dobrze, będziecie pozytywnie nakręceni, radośni i uwierzycie, że wasze marzenia są w zasięgu ręki. 


To brzmi banalnie, ale radość to naprawdę klucz do szczęścia. Gdy czujemy się dobrze, inni ludzie też tak się czują w naszym towarzystwie. Spotyka nas więcej miłych rzeczy, widzimy świat w jaśniejszych barwach i potrafimy dostrzec w każdej sytuacji jakieś plusy.

Przestańcie więc myśleć o negatywach, o obawach. Odetnijcie się od waszych lęków i zacznijcie myśleć pozytywnie. Mówić otwarcie, o czym marzycie i czego chcecie. Nie przejmujcie się porażkami - dążcie do swojego celu z uśmiechem na twarzy. Sprawiajcie, by każdy dzień był tym najlepszym. Nie pozwalajcie sobie na smutne myśli, bo one do was wrócą ze zdwojoną siłą. I tylko one, bo ludzie odejdą. Za to całe dobro, które "wyprodukujecie" otrzymacie z powrotem bez efektów ubocznych. 

Myśląc o rzeczach pozytywnych, będziecie mieć coraz więcej energii do pracy i do działania. Będziecie mieć lepszy nastrój. Optymistycznie patrząc w przyszłość rzadziej będziecie się zawodzić, a ewentualne porażki zniesiecie łatwiej, niż pesymiści.

Ludzi pełnych energii, optymizmu i radości wszyscy lubią i jest im w życiu łatwiej. Ale te wszystkie pozytywne rzeczy muszą wychodzić od nas, z zewnątrz - z naszej miłości do innych, do świata i do samych siebie. Radości nie zapewnią nam weseli przyjaciele czy kochający rodzice, jeśli w środku jesteśmy zepsuci i zżerani przez zazdrość albo złość. To MY SAMI musimy się zmienić. Musimy wierzyć w siebie, w to, że nasze szczęście zależy od nas i że marzenia się naprawdę spełniają.


Musimy innym pomagać i czerpać z tego radość. Musimy się cieszyć cudzym szczęściem, szczególnie, gdy nie my je spowodowaliśmy.







Musimy cieszyć się z małych rzeczy i nie ignorować ich tylko dlatego, że nic nie zmieniają i nie są tym, o co nam chodziło.




Musimy umieć godzić się z naszymi niedoskonałościami albo próbować je zmieniać w zalety.









Korzystajmy z każdej chwili, jakby była naszą ostatnią!


Gwarantuję wam, że wasze życie momentalnie nabierze rumieńców. :)



czwartek, 3 stycznia 2013

Porozmawiajmy o 2012 roku!






Witajcie w Nowym Roku! Dzisiejszy post chcemy poświęcić na podsumowanie naszego roku i na nasze postanowienia. Wrzucimy wam też parę naszych zeszłorocznych odkryć, byście mogli zobaczyć, co robiłyśmy, co polubiłyśmy i co najlepiej pamiętamy. Będzie trochę osobiście, trochę prywatnie. Postaramy się też, by było radośnie i pozytywnie! Zapraszamy. :)








Kilka najważniejszych, najmilszych, najlepiej zapamiętanych rzeczy:

Magda:

Ten rok nie był moim rokiem, ale z każdym miesiącem chyba stawał się lepszy. :)

Wiele się wydarzyło, ale wiele mi w pamięć nie zapadło. Na początku roku po raz pierwszy pracowałam na promocji. Było męcząco, było nudno, było zimno - ale gdy dostałam pierwszą wypłatę, byłam z siebie bardzo dumna. 


Potem nadeszły moje urodziny! Pamiętało o mnie bardzo wiele osób i sprawiło mi to ogromną radość. Miałam piękny tort, dostałam niesamowite prezenty, cudowne życzenia i naprawdę miło wspominam tamten dzień.Uwielbiam takie niespodzianki, są naprawdę od serca. To było cudowne uczucie - wracać do domu, obładowana torbami, z balonem w ręku i szerokim uśmiechem na twarzy. :)


Majówka - spędziłam cały dzień ze swoją ówczesną przyjaciółką. Nie było w tym dniu nic niezwykłego, ale był pełen uśmiechu, radości, była piękna pogoda i siedzenie razem nad Wisłą było o wiele przyjemniejsze, niż mogłam się spodziewać. Opalałyśmy się, rozmawiałyśmy, a potem zmęczone i głodne wróciłyśmy do niej na grilla. 


Ach, i chwilę później był ten dzień, gdy robiłyśmy naszym mamom koszulki na Dzień Matki. Taki miły dzień. :)


W tym czasie też wygrałam karnet na Ursynalia, który ostatecznie sprzedałam i kupiłam bilet jednodniowy - gdyż zależało mi tylko na Billy Talent. :) Chociaż koncert nie był zachwycający, jednak zrzucam to na fakt, że średnio podobała mi się trzecia płyta i z tego powodu było mniej szaleństwa, niż na koncercie poprzednim. :) Tak czy tak, było to kolejne fajne przeżycie i dobrze się bawiłam z nowopoznanymi ludźmi.


Wakacje, jak wakacje. Najwięcej się działo w sierpniu. Tu nie mogę wspomnieć o pierwszych weekendach - przepracowanych, ale w duecie z Sarą. :) W niedzielę nie miałyśmy już klientów ani próbek i całe 6 godzin kręciłyśmy się po naszym dziale i rozmawiałyśmy. To był chyba taki przełomowy moment w naszej znajomości. :) Świetny dzień i świetnie nam się pracowało razem.




Pod koniec sierpnia po raz drugi już odwiedziłam Chorwację. Wyjazd nie tylko był odpoczynkiem przed szkołą, ale także od wielu spraw, które bardzo mnie dręczyły. Pozwolił mi nabrać dystansu do wielu rzeczy i oderwał mnie od codzienności. Pierwszy tydzień był świetny - cudowna pogoda, piękne miasta, dużo radości, mili ludzie. Było dużo słońca, dużo schodów i dużo winogron. :) Drugi tydzień był już gorszy z powodu kiepskiej pogody, dość nieciekawych wycieczek i nieprzyjemnego incydentu z biurem podróży. Powiem wam jednak - jak do Chorwacji, to tylko Dalmacja środkowa lub południowa - miasta na Istrii nie są tak piękne, jak tam. :) Choć Poreć mnie oczarował! Pamiętajcie też, by iść na lody - nigdzie nie są tak pyszne, tak duże i tak tanie, jak w Chorwacji. A w morzu uważajcie na jeżowce i by się przypadkiem nie zachłysnąć wodą. ;)


I nadeszła druga klasa liceum. Zaprzyjaźniłyśmy się z Sarą i razem stawiamy czoła przeciwnościom, które nas każdego dnia spotykają. Dalej też pracowałyśmy - spędziłyśmy dwa fantastyczne piątki, które poza tym, że były świetne, nauczyły też mnie paru rzeczy i choć nie wszystko bym powtórzyła, nie żałuję. Na koniec roku - założenie bloga. :) Przez weekend gościłam też moją dawno niewidzianą przyjaciółkę, z którą spędziłyśmy bardzo miło czas. Potem zaś mój kolega pokazał mi kilka ważnych rzeczy, o których zapomniałam w życiu, co dało mi mnóstwo siły, radości, nadziei i pozytywnej energii. Przeżyłam świetne, rodzinne i wesołe święta, potem urządziłam małą posiadówę dla znajomych - było genialnie! No i Sylwester u Sary - bardzo ciepły, bardzo przyjemny, bardzo pozytywny! :) Idealnie kończący ten rok.



Sara:
Oh, to był dla mnie mega intensywny rok. Dużo pracy, dużo nowych odkryć życiowych, że tak powiem. Wiele przygód, zabawy. Ciężko wybrać takie najważniejsze wydarzenia, które Wam opowiem. Ale spróbuję :)


Zacznijmy od tego pięknego początku roku kiedy mieliśmy, co prawda mroźną, ale prawdziwą zimę, nie to co teraz. Mój chłopak miał osiemnaste urodziny a ja z tej okazji rozpoczęłam przygodę z pracą. Razem z Magdą zostałyśmy hostessami. Powiem szczerze, że była to ciężka praca, ale jaka opłacalna! Duma mnie rozpierała kiedy mogłam wydać swoje własne, osobiście zarobione pieniądze na fajne rzeczy i nie musiałam naciągać mamy. Dzięki temu mogłam się wykazać i kupić ukochanemu xboxa. Tym optymistycznym akcentem  weszłam w 2012 r.

Potem była premiera "IGRZYSK ŚMIERCI". Matko, uwielbiam tą książkę i mówię szczerze, że jak prawdziwa fanka wraz z koleżankami <tak samo walniętymi na punkcie książki> zrobiłyśmy sobie koszulki. W nich poszłyśmy na premierę, pamiętam, że był mega ładny słoneczny dzień i świetnie się bawiłam. Film był genialny!
Koncert The Misfits w Proximie :) Było bardzo fajnie, byłam pod samą sceną. I choć główna gwiazda wieczoru się nie popisała to wszystkie supporty były dobre. Na tym koncercie zdobyłam najwięcej "łupów", pałeczki perkusisty z jednego zespołu i płytę innego. Ogólnie miła atmosfera i z chęcią bym to powtórzyła. Kiedy wyszliśmy z koncertu (ja z Bartkiem-moją drugą połową), padał taki drobny ale gęsty śnieg. Idąc w stronę Korotyńskiego zobaczyłam małego kotka. Takiego zmarzniętego i chudziutkiego. Niezbyt wiele myśląc wzięłam go ze sobą do domu. Nazwałam go Misfits na cześć owego zespołu. Parę dni później oddałam go w dobre ręce znajomego. Fajne wspomnienie :)

10 maja 2012, siedem dni po moich urodzinach uczestniczyłam w 3 w swoim życiu Sonispherze. Główny zespół METALLICA <3 
Już drugi raz byłam na ich koncercie a był jeszcze lepszy niż pierwszy. Stałam tylko pięć metrów od Hetfielda! Gdyby tylko złapać pałeczki Larsa, to chyba umarłabym z radości! Tak, wspaniałe przeżycia. Płakałam na tym koncercie ze szczęścia. Bardzo dobrze się bawiłam. Zresztą grał także Machine Head, który jest genialnym zespołem!  Hunter, Black Label Society także dali czadu, ale jednak wole Machine i Metallice.


Wakacje. Co to był za czas! Genialny obóz w Wołownie, z odjazdową ekipą, jak zawsze jeżdżąc konno. Te obozy pod Olsztynem to magiczny sprawa. Nie da się tego dokładnie opisać. To chwila kiedy całkowicie jestem sobą. Robię to co uwielbiam- jeżdżę konno. Spędzam z tak wspaniałymi ludźmi, że aż chcę krzyczeć z radości. Oglądanie horrorów do 2 w nocy a następnego dnia w nocy zabawa w podchody ;) Ogniska, śpiewy z gitarą, mnóstwo jedzenia i natury w czystej postaci.
To także czas, który mogę spędzić z moją przyjaciółką z Gdyni. Dlaczego to TAK DALEKO?!

No i obóz z ATN'em we Włoszech. Piękny kraj, piękny język, pyszne jedzenie. Żyć nie umierać. 
Z ciekawostek powiem, żebyście nie siadali w knajpkach jeżeli nie jesteście pewni czy nie trzeba za to płacić. Zawsze bierzcie ze sobą hektolitry picia- tam jest tak mega gorąco.
No i cieszcie się włoskimi specjałami - lody, pizza, spaghetti, wino! 
Nie można tego przegapić.





Wiem, że już i tak niesamowicie dużo napisałam i może nie chce Wam się tego czytać ale została jeszcze jedna bardzo bardzo ważna dla mnie rzecz, która rozpoczęła się w tym roku.

Podjęłam jedną z najlepszych decyzji w moim życiu. Zgłosiłam się do projektu Choćby Dla Własnej Przyszłości (www.chdwp.pl). Możecie przeczytać na czym to polega. Cieszę się, że mogę próbować choć trochę zmienić ten świat, który mnie otacza poprzez projekt społeczny. Jestem niesamowita szczęściarą, że właśnie mnie się to przydarzyło. Poznałam tam niesamowitych ludzi, którzy mają razem tyle chęci, że mogliby góry przenosić. Dowiedziałam się bardzo istotnych, przydatnych rzeczy. Dziękuję losowi za tą szansę, którą dostałam.

To tak z grubsza najważniejsze wydarzenia tego roku. Ciężkiego, owocnego, pracowitego 2012 roku. Żegnam go ze słodko-gorzkim posmakiem.


Rozczarowania i zachwyty:

Magda:
Rozczarowywałam się prawie wyłącznie ludźmi, często tymi, z którymi byłam bardzo blisko przez długi czas. Chyba to jednak była moja wina, bo za bardzo wszystko idealizowałam. Za bardzo tkwiłam w przeświadczeniu, że istnieją rzeczy czarne i białe. Brakowało mi też dystansu do wielu spraw. Dystansu, który teraz staram się zachowywać. Teraz już trochę się obudziłam z tej bajki, w której wszyscy są dobrzy i źli. To na plus. Poza tym, nabrałam trochę pewności siebie, której zawsze mi brakowało. Jestem bardziej zdecydowana, odważna. Poznałam też mnóstwo fantastycznych ludzi, zdobyłam nowych przyjaciół, odnowiłam stare kontakty. Dzięki różnym przygodom zrozumiałam rzeczy, których inaczej bym na pewno nie pojęła. Jest tez jeszcze jedna rzecz, z której jestem dumna. Staram się cieszyć życiem i korzystać z każdej chwili. Staram się nie przejmować tak bardzo tym, co się dzieje i po prostu iść do przodu, wykorzystywać swoje możliwości i cały czas się doskonalić. :)

Sara:
Rozczarowania... ważna sprawa. Wychodzę z założenia, a przynajmniej próbuje, że powinny mnie czegoś uczyć. W tym roku było ich raczej tyle co zawsze. Rozczarowałam się niektórymi osobami, ale do tego trzeba się przyzwyczaić. Oczywiście teraz tak mówię, ale za każdym razem kiedy ktoś mnie przysłowiowo kopnie w dupę bardzo to przeżywam.
Oprócz tego rozczarowałam się systemem nauczania. Przyszedł czas podsumowań i dochodzę do wniosku, że szkoła zniszczyła moją miłość do pewnych przedmiotów, zamiłowanie do niektórych zagadnień. Nasza kreatywność też gwałtownie spada. Najbardziej dołuje mnie jednak to, że nic nie mogę z tym zrobić. Co mnie jeszcze rozczarowało... Brak czasu. Notoryczny. Nigdy nie chciałam uczestniczyć w tym wyścigu szczurów- ale czasem nie da się z tego wyłamać. Niemożność rozwijania się bardzo mnie w tym roku przytłoczyła. Chciałabym w końcu nie musieć a móc. 

Postanowienia:

Magda:
Jeszcze miesiąc temu miałam kompletnie inne plany na przyszły rok. Choć może plany to złe określenie - to raczej były złudne nadzieje na to, że pewne rzeczy staną się możliwe, choć już takie nie są od dawna. Jednak za sprawą wyżej wspomnianego kolegi, wszystko się zmieniło.

W 2013 roku obiecuję sobie, że nie będę za niczym i za nikim gonić. Chciałabym poświęcić ten rok na siebie i na moich najbliższych. Chciałabym się odciąć od tego, co mnie niszczy i co niepotrzebnie zagraca moje życie. Potrzebuję na ten rok siły, by móc realizować siebie i swoje cele, te małe i te duże. I by posprzątać i poukładać sobie na nowo w moim świecie. Dużo radości i optymizmu, bo wiem, jak wiele może w życiu zmienić uśmiech. Ostatnio nie schodzi on z mojej twarzy i mam nadzieję, że tak zostanie. :) Chciałabym mieć więcej czasu - na czytanie, na ludzi, na sport, na inne moje pasje. Bardzo bym też chciała być otoczona ludźmi, którzy będą mnie inspirować i motywować do pracy nad sobą. 
O, jeszcze jedna rzecz. Chcę więcej dystansu do wszystkiego. Nie chcę się tak bardzo wszystkim przejmować, nie chcę, by moje zmartwienia odbijały się na mnie aż tak negatywnie, jak rok temu. Więcej samoakceptacji, więcej pewności siebie.

Jedyne, co sobie postanawiam, to próbować dążyć z uśmiechem na twarzy do tego, co wyżej napisałam.

Sara:
Tego troszkę mam :)

  • Muszę porządnie wziąć się za naukę języków obcych. Obiecuje sobie, że łacina, angielski i włoski będą na lepszym poziomie niż dotychczas. Mam nadzieje, że moje lingwistyczne lenistwo zniknie! 
  • To jedno z moich corocznych postanowień- NAUCZYĆ SIĘ GRAĆ NA PERKUSJI. Mam nadzieję, że w końcu coś się w tym temacie ruszy i znajdę czas i pieniądze na spełnienie tego marzenia. Dostałam wspaniały prezent na Święta w postaci "Kursu podstawowego: PERKUSJA". Teraz modlę się o możliwość praktyki. 
  • Nie przejmować się tak wszystkim. To bardzo ważne postanowienie w moim przypadku. Jestem dość wrażliwa na opinię innych ludzi, zależy mi na niej i zawsze chciałabym żyć ze wszystkimi w zgodzie. Mam nadzieję, że mój optymizm pozostanie, lecz z pewną dozą dystansu do świata. Dotyczy to też wszystkich spraw codziennych- muszę przestać się tak wszystkim stresować.
  • Dalej pracować :) Chciałabym znaleźć sobie jakąś miłą dorywczą pracę i dalej czerpać satysfakcję z tego, że umiem sobie dorobić.
  • Dbać o moich przyjaciół, bliskich. Te osoby, na które mogę liczyć, które nigdy mnie nie zawiodły. Ciągnęły do góry kiedy spadałam w otchłań wiecznego narzekania i smutku.
  • Być lepszym człowiekiem.




LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...