wtorek, 21 stycznia 2014

Pustka, frustracja i mętlik w głowie

Ostatnio poukładałam swoje życie. Nie idealnie, ale dość mocno. Zerwałam kontakt z mężczyzną, który mnie wyniszczał. Odpuściłam przyjaźń, która przestała mieć sens. I dbam o relacje, które go mają. Wzięłam się porządnie za naukę, bo matura. Zaczęłam na nowo ćwiczyć. Kupiłam ostatnio cztery książki Kinga, bo w końcu go uwielbiam i czytanie go sprawia mi radość. Po okresie depresji i rozpaczy zaczęłam na nowo iść w kierunku spełnienia swoich marzeń. I niby wszystko jest super. Śmieję się do łez, jestem ciągle zajęta, zmieniam się na lepsze. Pozornie w moim życiu teraz naprawdę nie ma nic, co by mogło mnie jakoś bardzo smucić. Nie jest idealnie, ale nie jest tragicznie. 

Pozornie. Pozorny porządek z jakiegoś powodu wygląda jak bałagan. To jak stos równiutko poukładanych książek – niby wszystko ładnie pięknie, a człowiek i tak ma dziwne uczucie, że stos zaraz się przechyli w jedną lub drugą stronę. Że tych książek jest po prostu za dużo i że to nie jest ich miejsce.

I tak właśnie jest ze mną. Chociaż zerwałam kontakt, chociaż randkuję i dobrze się bawię, wciąż nie potrafię przestać tęsknić. Chociaż mam wielu przyjaciół i często się z nimi widuję, przykro mi rezygnować z kogoś, kto do tej paczki należał. Chociaż moi bliscy są cudowni, mam chwile zwątpienia, czy ja również jestem cudowna dla nich. Chociaż się uczę i wiem, że dużo umiem, nie potrafię w wielu chwilach tej wiedzy wykorzystać i czuję się śmiesznie myśląc o medycynie. Chociaż ćwiczę i trzymam się diety, patrzę w lustro i wciąż jestem niezadowolona. Chociaż mam książki i je zamierzam przeczytać, smuci mnie to, bo wiem, że jeśli zacznę, to zrobię to kosztem matury.

Mam wrażenie, że to, co przez ostatnie 20 dni tak długo wyczekiwanego spokoju budowałam stoi na tak marnych fundamentach, że byle wiaterek byłby w stanie to wszystko przewrócić. Wyczekiwany spokój nie jest tak kojący, jak miał być. Miało być idealnie. A nie jest. Mam dużo chwil zwątpienia. Czuję niepokój. Czuję, że coś nie gra. Tak, jakby ktoś na siłę próbował dopasować do siebie dwa puzzle. Czuję frustrację, bo nie potrafię się od tego uwolnić. Nie wiem, skąd we mnie tyle negatywnych emocji ostatnio. Od listopada ciągnie się za mną jakaś dziwaczna deprecha i nie chce minąć. I sama nie potrafię jej przegonić.

Ale najgorsze chyba było to, że razem z tym wszystkim odeszła ode mnie wena. Pisałam już wam to kiedyś – pisanie traktuję jak swoją terapię. Word to moja emocjonalna paczka chusteczek na otarcie oczu, wydmuchanie nosa i osuszenie policzków. Przez ten cały czas – od końca grudnia – nie napisałam właściwie nic. Zaczynałam i zaraz kończyłam. Nawet Sara któregoś dnia zwróciła mi uwagę, że mamy w postach syf - bo wyprodukowałam mnóstwo "tekstów" zbudowanych z tytułu i kilku zdań, a potem je porzuciłam. Nie mogłam po prostu się przełamać. Mój (również piszący) kolega polecił mi ćwiczenie na rozruszanie umysłu - też to nic nie dało. Moja frustracja sięgnęła zenitu, gdy pewnego bardzo złego dnia bardzo chciałam się wypisać, a jedyne, co mi się udało, to nadać tekstowi tytuł i wstawić obrazek. Nawet nie wiedziałam, jak zacząć. Zamknęłam laptopa, rozpłakałam się i poszłam na rower. I dopiero przeszło, ale... problem pozostał.

Taka frustracja kumuluje się w człowieku. Hałasuje jak pokrywka na garnku z gotującą się wodą. W końcu  ta woda zaczyna kipić, ale wciąż nie może znaleźć ujścia. Czuję się przeładowana tym uczuciem i nie potrafię go rozładować. To gorsze niż złość, która się odkłada gdzieś w środku - bo złości można się łatwo pozbyć. A tutaj się nie da. Bo jest tak wiele myśli, a tak mało słów.

Z czego to wynika? Zbyt wiele myśli w głowie? Zbyt wiele się dzieje? Zbytnie powracanie do tego, co było? A może zbytnia troska o przyszłość? Sama nie wiem. Gdybym wiedziała, o co mi chodzi, poradziłabym sobie z tą sytuacją. To zaś napędza spiralę frustracji. Chyba chodzi mi o wszystko na raz i o każdą rzecz osobno. Overthinking!

Widzę, że nie mogę iść do przodu bo coś cały czas trzyma mnie za kostkę i ciągnie w tył. A ja się po prostu z tym czymś szarpię i na siłę próbuję. Nie czuję się wolna, bo nie czuję, bym dokonywała wyborów w swoim życiu. Nie czuję, bym miała kontrolę nad nim, nad swoimi uczuciami, myślami i decyzjami. Mam wrażenie, że ciągle w moim życiu jest wiele toksyn, które mną sterują, ale nie potrafię ich jednoznacznie wskazać – a gdy nawet to zrobię, to nie potrafię się ich pozbyć. 

To jest okropne uczucie, jak o coś chodzi, a tak naprawdę o nic konkretnego. Po prostu nie jest tak, jak powinno być. Wtedy trzeba się cieszyć z tego, co się ma. Z takich resztek. Ja się bardzo cieszę, że kończę ten tekst i że mogę wam go wrzucić. W tym momencie trochę zeszło ze mnie ciśnienie. Ale wciąż mi dziwacznie.

Czy to matura, pogoda czy może po prostu życie?



czwartek, 16 stycznia 2014

Nowe oblicze starych znajomych



Czasami przychodzą takie chwile w życiu, że nasze relacje z bliskimi są wystawiane na próbę i okazuje się, że te osoby, mimo naszych najszczerszych chęci i największych nadziei nas zawodzą. Czasami są w życiu takie sytuacje, że człowiek nie zrobił nic złego a i tak oberwał przez swoją naiwność i wrażliwość. Boli go głowa od ciągłego myślenia, boli go tyłek od twardego lądowania w rzeczywistości, ale najbardziej boli go serce. Najgorsze są w życiu te chwile, w których okazuje się, że osoby, na których tak bardzo chcieliśmy polegać i tak bardzo na nie liczyliśmy ukazują nam swoje nowe oblicze. Lub to, którego tak bardzo nie chcieliśmy widzieć. Czasami musimy naprawdę twardo wylądować i się poobijać żeby zobaczyć, kim tak naprawdę była osoba, która miała nas łapać. I nawet nie próbowała.


Szykujemy się do ważnej uroczystości, chcemy ją zapamiętać na całe życie, bierzemy ze sobą przyjaciela, zakładamy cudowne ubranie, pięknie wyglądamy, bajka trwa i ni stąd ni z owąd nasza szklana kula rozbija się. A właściwie zostaje rozbita przez drugą osobę. Miotamy się, żeby ogarnąć sytuację, wychodzi z tego jeszcze większy bałagan. A druga osoba nie widzi w tym nic złego – ‘przecież nic się nie stało’, ‘przecież to Twoja wina’ i w końcu nic nam nie mówiąc znika bez wyjaśnienia zostawiając nas z tym zamieszaniem.

Osobiście nie znoszę takich sytuacji, bo jako ta uczuciowa i delikatna osoba bardzo cierpię przez to, co się stało, obwiniam się za to i męczy mnie kac moralny przez długi czas. Problem tkwi natomiast w tym, że to ta druga strona zawiniła, a ja widzę winę w sobie i generalnie bardzo źle się z tym czuję. Może jest coś co mogłam zrobić, powiedzieć? Może za bardzo się uniosłam, może to ja strąciłam tę kulę? Osoba, której chciałam tak ufać i tak na niej polegać zamiast mnie wesprzeć wbija mi nóż w plecy i odchodzi. Bardzo mnie boli zawsze to, że miało być tak super i tak pięknie, a los postanawia pokrzyżować mi plany i zrzucić na mnie bombę. Co ja powiem swoim dzieciom, że w takiej sytuacji zostałam wystawiona? Taka okazja, jedyna w życiu a ja będę opowiadać o tym bolesnym ciosie zamiast o mojej wyśnionej bajce. Jak wypadam na tle znajomych, którzy są normalni i nie przydarzają im się takie akcje jak mi? Skąd mogłam wiedzieć, że za 3 godziny wszystko tak się potoczy, zrobi się taka awantura a ja wypowiem być może swoje ostatnie słowa do tej osoby? Nigdy nic nie wiadomo.

Najgorszy jest jednak ten czas, który przychodzi po całej aferze, po kłótni i obrażeniu się na siebie na śmierć. Najgorzej jest kiedy człowiek sobie powie ‘koniec z nim, to była przecież jego wina, a nie moja, nie będę z nim już rozmawiać’ a za chwilę dopada go milion myśli pełnych tego sentymentalizmu, wspomnień, żałości i smutku. Tych ‘znam go tyle lat i już nigdy ze sobą nie zamienimy słowa?’, ‘przecież tak dobrze nam się spędzało czas’,  ‘co ja teraz zrobię? Z kim pójdę do kina?’. Albo przypadkiem pojawia się pięćset zdjęć na Facebooku jak to ten drugi człowiek świetnie się bawił, podczas gdy Ty próbowałeś pozbierać szklaną kulę i samego siebie po jej zbiciu.


Przeplatamy sobie te depresyjne chwile słowami ‘koniec z tym użalaniem się, to naprawdę była jego wina’. Ale i tak nie możemy uciszyć emocji. W pewnym momencie człowiek jest już tak przetwarzaniem tego w swojej świadomości, że każda malutka myśl, każda nawet najmniejsza wzmianka o całej tej sytuacji, a co gorsza o tej osobie powoduje uruchomienie ‘bębna maszyny losującej’ i w tej chwili wszystkie te piłeczki smutku zaczynają się przewalać i zagłuszać nasze racjonalne myślenie. 

Chcemy zapomnieć o drugiej osobie, powtarzamy sobie, że jesteśmy więcej warci. A potem znowu powraca ‘jak on mógł to zrobić, jak to jest możliwe?’ i znowu to błędne koło. Mimo, że wiesz, że to naprawdę była wina tego drugiego człowieka, bo to on jest ten zły, to on powinien przepraszać to i tak te myśli nie zagłuszą poczucia, że właśnie straciliśmy na długi czas, a może już na zawsze tę osobę. I nie chodzi mi w tym wszystkim o to, że ‘tak ludzie, wszystko się kiedyś kończy’, albo ‘tak, ludzie są egoistyczni i nie mają skrupułów’ tylko o to, jak się czują ofiary tych osób wiedząc, że to nie oni zawinili a czują się strasznie i bardzo im przykro. Nie mówię już o straconych szansach, zniszczonych uroczystościach i godzinach bólu, chociaż to też jest dołujące, bo tego już więcej nie będzie, miałeś swoją szansę i do widzenia, teraz możesz tylko płakać.

Ty ledwo sobie radzisz ze zbitą kulą, wspomnieniami o niej i normalnym życiem, a tymczasem ta druga osoba bawi się w najlepsze i nadal nie rozumie, co zrobiła. Mimo awantur, prób wyjaśnień i trudnych słów zdaje się, że nic do niej nie trafia i wtedy włącza się frustracja i wściekłość. Tak, ja reaguję na to złością. Jak ludzie mogą nie rozumieć, że właśnie skrzywdzili człowieka? Co mam zrobić z całym żalem i pretensjami do drugiej osoby, których ona nie chce pojąć i widzieć? 



Jednostronne uczucia są najgorsze, druga osoba nie zobaczy tego i nadal się będzie świetnie bawić. My natomiast zostaniemy w tym samym miejscu, z setką zdjęć całej jeszcze szklanej kuli, których widok aż nas kłuje, kiedy je teraz oglądamy, z masą ostrych kawałków szkła bez większej nadziei na sklejenie oraz rosnącym poczuciem winy, które przecież nie powinno nas gnębić. A to wszystko przez nasze delikatne uczucia i pokorę. Czasami przychodzą takie chwile w życiu, w których najgorzej być wrażliwym.


Zosia

niedziela, 5 stycznia 2014

Porozmawiajmy o 2013 roku!


Nie sądziłam, że będziemy mogły napisać drugi post z tej serii. Ale oto jesteśmy - może więc i będziemy za rok? :) Wszystko będzie pisane tym samym schematem, co rok temu, co da nam dobre porównanie tych lat. :)




Kilka najważniejszych, najmilszych, najlepiej zapamiętanych rzeczy:

Magda:

Jeśli mam być szczera, strasznie słabo pamiętam ten rok. W porównaniu z zeszłym naprawdę jest gorzej. Wtedy pamiętałam wszystkie szczegóły, a teraz - mam z nimi duży problem. Ale bardzo dużo się działo, więc może to też dlatego.

Na początku roku - nuda. Trochę osiemnastek, nic więcej nie pamiętam. Nadszedł marzec. 1 marca. Ten dzień także należy do słabo zapamiętanych i bynajmniej winnym był nie tylko alkohol, ale i grypa, która mnie wtedy dopadła. Żałuję strasznie, że się tak akurat na swoją imprezę rozchorowałam, bo wiem, że gdybym była w pełni sił - dopiero bym sobie poszalała! :D Chociaż i tak było fantastycznie i bardzo dobrze się wszyscy bawiliśmy.





Kwiecień był przyjemny - zacieśniane kontakty, drobne wyjazdy i różne fajne sytuacje, które należą do "wstyd opowiadać, przyjemnie wspominać". :D Ja jeszcze uwielbiam wiosnę - także wtedy nie tylko przyroda rodzi się do życia, ale i ja. :D



W maju szczególnie cieszyło mnie to, że jedna z moich przyjaźni naprawdę zaczęła nią być - w rzeczywistości, nie w mojej głowie. To była chyba najlepsza rzecz, jaka zdarzyła mi się w tym roku. :)) W maju też byłam na koncercie Bring Me The Horizon, chociaż niestety szału nie było. Dobrze jednak ten dzień wspominam, bo pojechaliśmy fajną ekipą i bardzo mnie cieszył sam fakt, że z nimi wyszłam, poszalałam w tłumie i napiłam się bezsensownie drogiego piwa. :D Jeśli tam byliście i widzieliście człowieka w stroju pandy - to właśnie moja grupa. :D


Lipiec to był kolejny cudowny miesiąc w tym roku. Zaczęłam się wtedy spotykać z osobą, którą pewnie będę bardzo długo pamiętać. Nie dlatego, że bardzo się kochaliśmy czy coś w ten deseń - a dlatego, że nasz związek zaczął się bardzo magicznie i były to niesamowicie magiczne chwile. Nie wiem, czy ktoś go przebije. :D


Do tego, w lipcu świetne było to, że właściwie nie bywałam w domu - w pewnym momencie zaczęłam ze sobą nosić w torbie szczoteczkę i pastę do zębów, bo nie wiedziałam, gdzie wyląduję na noc. :D To był szalony miesiąc, a ja uwielbiam takie - gdy mam dużo spotkań i dużo fajnych rzeczy do zrobienia. Nie było dnia, bym siedziała w domu. I totalny chill. Miałam takie wakacje już po raz drugi i nie mogę się doczekać tych czteromiesięcznych - będzie ekstra!



Nie można zapomnieć o sierpniu - wyjechałam z Sarą do Jastarni, potem się rozjechałyśmy i ja odwiedziłam przyjaciółkę w Krakowie, a następnie znów spotkałyśmy się w Malborku na osiemnastce naszych znajomych. Ten miesiąc był też świetny - dużo samodzielności, dużo luzu, dużo wolności. Niestety z wyżej wspomnianą przyjaciółką straciłam kontakt, ale... i z tego wyjazdu mam bardzo miłe wspomnienia. :) 



Wrzesień. Zaczęło się super - właściwie kolejnymi wakacjami, bo rodzice wtedy wyjechali. To był naprawdę boski tydzień - wpadały do mnie przyjaciółki, był mój chłopak, zorganizowałam też małe birthday party koledze i generalnie świetnie się bawiłam. Potem niestety musiałam ze swoim lubym zerwać i było mi ciężko. Pojawił się jednak ktoś, to pomagał mi przez to przejść swoją obecnością i wiecznym uśmiechem na twarzy. Choć z nim właściwie o tej sprawie nie rozmawiałam, to on najbardziej mi pomógł w wygrzebaniu się z tego dołka, w który wpadłam po rozstaniu. Dzięki niemu też październik był cudownym miesiącem.





W październiku też zrobiłam sobie kolczyk - moja mama była zachwycona. XD Ja też, dlatego jutro z Sarą znów odwiedzimy Street Tattoo. :)





Każda utopia jednak się kończy. Listopad i grudzień były... Okropne. Najgorsze w całym roku. Co odbijało się na wielu płaszczyznach mojego życia. Przez całe dwa miesiące chodziłam jak struta. I tym jadem oczywiście dzieliłam się z innymi. Zaszły we mnie tak ogromne zmiany, że momentami sama siebie nie poznawałam. Wytworzyłam taką skorupę obojętności i stwierdziłam, że nikogo nie potrzebuję. Że sobie sama dam radę. A nie dawałam sobie rady w ogóle.
Gdyby nie moi przyjaciele, nie wiem, co bym ze sobą zrobiła. :)


Święta przyniosły ukojenie, a w Sylwestra odbiłam sobie wszystkie stresy i nieszczęścia.
Wszystkie dramaty się kończą. I jest ok. :)




Sara:


Mówiąc bardzo ogólnie, ja też słabo pamiętam ten rok. Może dlatego, że był dla mnie niesamowicie trudny i strasznie stresujący.
Rok zaczął się osiemnastką kumpeli z klasy, ah bardzo miły melanż.



Potem były kolejne osiemnastki, trwał ten rok szkolny. Jakoś powoli leciał, nic nadzwyczajnego. Nie lubię zimy. Jestem zdecydowanie zwierzątkiem ciepłolubnym. Potem przyszedł marzec, od którego ten rok tak poważnie i nieodwracalnie zmienił moje życie. Po osiemnastce Magdy, na której było bardzo zabawnie i dobrze się bawiłam, przyszedł trudny moment. Zostawił mnie chłopak po 3 latach związku. Nie będę ukrywać, że wtedy było to dla mnie kompletną katastrofą. Co prawda zareagowałam na to trochę inaczej, niż normalni ludzie bo zwyczajnie przestałam jeść. Schudłam, ale nie martwcie się- nie utrzymało się to długo :) Wtedy bardzo ważni byli dla mnie przyjaciele, którzy trzymali mnie przy zdrowych zmysłach. Teraz to brzmi dramatycznie, ale mogę popatrzeć na to z innej perspektywy. Wiem, że było strasznie, ale bardzo dużą cenę zapłaciłam żeby się pozbierać i nie zamierzam tego stracić.

Potem zaczęła się wiosna i przygotowania do mojej 18. Powiem, że trochę mnie to oderwało od jakiegoś takiego życiowego otępienia i marazmu. Czekałam niesamowicie na to wydarzenie. Wujek z moja mamą zrobili mi cudowną imprezę. Na 50 osób, w małym klubie. Bawiłam się zacnie, moi znajomi mam nadzieję, że też. Stosunkowo mało pamiętam. I oczywiście nie jest to sprawka alkoholu, ale dużych emocji jakie towarzyszyły całej akcji.
Dostałam mnóstwo cudownych prezentów. Ale moi znajomi zorganizowali wielką akcję, w zmowie z moją mamą oczywiście. I... kupili mi bębny! Tak, spełnili moje wielkie marzenie, o początkach kariery perkusistki ;)

W między czasie od kwietnia w moim życiu uczuciowym się działo. Jak wraca się "do gry" po takim czasie, to człowiek nie wie co ma robić. Trochę się zgubiłam, przestałam podejmować decyzje. W sumie wszystko było mi obojętne. Od czasu do czasu jakieś chwilowe uczucie, ale szybko ulatywały. 

Potem był plan filmowy. Miasta 44.


Bardzo ciekawe przeżycie, które zostawiło po sobie cudowne przyjaźnie i relacje, za które oddałabym nerkę :)

Wakacje były miłym czasem. Głównie imprez, wyjazdów i początków mojej pracy instruktora w stajni. Bardzo dobrze się bawiłam, tak, że powinnam zrobić wakacje po wakacjach. Ale niestety, tak się nie da ;)
Byłyśmy z M na morzem, sama byłam trochę w górach. Mnie też praktycznie nie było w domu w tym czasie. Wychodziłam rano i nie wiedziałam kiedy wrócę. Ale to będą wspomnienia na całe życie. 


Później zaczął się rok szkolny. Wrzesień. I zaczęli zastraszać nas maturą. To był czas ogromnej próby u mnie w rodzinie, więc niestety szkoła nie była moim priorytetem. Na szczęście idzie to ku lepszemu, więc na spokojnie teraz mogę się zająć nauką.

Październik, listopad, grudzień minęły mi nie wiem kiedy... Na pstryknięcie przeleciały. Zimowa depresja z całą mocą zaatakowała. Zaczęło się dobrze. Poszłam z bardzo ważną dla mnie osobą na koncert fantastycznego zespołu Blindead. Potem była 18 mojego najlepszego przyjaciela. Od tego długiego październikowego weekendu związałam się z super facetem. I było bardzo dobrze. Pomimo odległości jaka nas dzieliła, dawaliśmy radę. Do czasu, aż zwyczajnie coś nie zagrało. Więc kolejny zawód miłosny niestety był mi pisany. Ale nie ma tego złego. 



Końcówka roku przyniosła mi trochę stabilizacji, dużo umiejętności podejmowania trudnych decyzji. Cieszę się z tego, że zaczęłam brać życie na klatę!



Sylwester był punktem granicznym. Koniec nieszczęść, koniec marazmu, obojętności i życiowego bycia pierdołą. Biorę się za siebie. Razem z Magdą, Alicją, Julkiem i Mary bawiliśmy się, delikatnie mówiąc zacnie!


Na koniec dodam, że zaczęłam sobie śpiewać w zespole. To jeszcze nic wielkiego, ale daje mi to mnóstwo radości. 


Zespół PLAGIAT, w pełnym składzie :)


Rozczarowania i zachwyty:

Magda:
Do rozczarowań na pewno mogę zaliczyć ludzi - znowu, oczywiście i niestety. Szczególnie pod koniec roku bardzo zawiodłam się na osobie, która w krótkim czasie stała się dla mnie niesamowicie ważna. Wtedy rozczarowana byłam także sobą i swoją słabością. I tym, że nie przestrzegałam swoich zasad oraz nie słuchałam dobrych rad przyjaciół. To wszystko bardzo zmieniło moje podejście do życia. Zdecydowanie na lepsze. :)
Jeśli chodzi o zachwyty - znów ludzie! Ludzie, z którymi odnowiłam czy nawiązałam przyjaźnie. Jest naprawdę dużo takich osób w tym roku - z klasy, z mojego miasta. I których dopiero poznałam - na przykład ludzie z Gdyni. :)) I to, że na sam koniec grudnia dotarło do mnie wiele ważnych rzeczy i uporządkowałam wreszcie swoje myśli. Zachwycona byłam też wakacjami - były po prostu boskie. I październik - do października mam ogromny sentyment, choć było mi bardzo ciężko. 

Sara:
Rozczarowania. Niestety dużo tego. To, że życie nie jest takie proste, jak mi się zawsze wydawało. Nie zawsze jest kolorowo, optymizm czasem nam się kończy i nie mamy pomysłu jak go przywrócić. 
Ludzie, wcale nie są zawsze z zasady dobrzy, kłamią, ranią, oszukują i nie mają wyrzutów sumienia.
Najgorsze rzeczy dotykają każdego, nie da się być wiecznie szczęśliwym. Trzeba pracować nad sobą, bo inaczej nic nam nie wyjdzie. Nagle okazało się, że muszę nauczyć się podejmować trudne, bolesne decyzję. Bo bez tego, nie osiągnę szczęścia.
Zrywanie kontaktu z ludźmi czasem jest dobre! Kiedyś nie chciałam w to wierzyć, ale w tym roku musiałam.

Zachwyty. To, że zacieśniły się moje kontakty z osobami, które były ważne. Przyjaźnie, które przetrwały różne próby. I przede wszystkim, umiejętności radzenia sobie ze sobą i z problemami, które są istotne. 
Nauczyłam się podejmować decyzje i nie przejmować się wszystkim! To jest ogromny plus. Staram się nabrać dystansu do życia. Gram, rozwijam się, wiem co chcę robić w życiu. To było w tym roku dobre.


Postanowienia:

Magda:
Swoje zeszłoroczne postanowienia wypełniłam całkowicie. Pod koniec roku porobiłam jakieś głupie odstępstwa od reguł, ale generalnie - było dobrze. Przestałam być kojotem, nabrałam do siebie szacunku, zaczęłam lepiej wykorzystywać swój czas. 

W tym roku chciałabym popracować nad moją naiwnością. Jest to cecha, która sprawiła, że w tym roku nie raz i nie dwa siedziałam i płakałam. Cały świat łącznie ze mną wielokrotnie mógł takiej załamanej mnie powiedzieć "a nie mówiłem?". Chciałabym bardziej słuchać swojego (nie)stety niezawodnego instynktu. Chciałabym też naprawdę usunąć ze swojego życia wszystko, co toksyczne. Chciałabym umieć kierować się głównie rozsądkiem, a nie sercem... Nie mogę sobie w tym roku pozwolić na poplątane sytuacje, dramaty i niepotrzebne spiny. Potrzebuję dużo spokoju, by dobrze zdać maturę i dostać się na lekarski. I utrzymać się na nim. :)

Sara:
Chcę być szczęśliwa. Bardzo. Chcę dążyć do osiągnięcia spokoju. Marze o tym, żeby niczego w Nowym Roku nie żałować. Nadal żyć tak, żeby "wstyd było opowiadać, ale przyjemnie wspominać". Zacieśniać przyjaźnie, które są tego warte. Pielęgnować uczucia, które są dla mnie dobre i dbać o ludzi, których darzę tymi uczuciami.
Grać na perkusji, regularnie. I śpiewać. 
Dużo czytać, zagłębić się w podstawy psychiatrii, która myślę jest moim małym powołaniem. Ale nie chcę zapeszać, więc nic nie mówię. 
Czuć się dobrze ze sobą, skupić się też na swoim szczęściu. Nauczyć się zdrowego egoizmu. 
Chciałabym, żeby ta motywacja, którą mam teraz utrzymała się. I będę starała się dostać na ten wymarzony kierunek, jakim jest medycyna. No bo w sumie, kto jak nie ja? :)

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...