sobota, 30 listopada 2013

Pomimo



(Nieważne co myślicie o nim, mi całkiem pasował tekst. A poza tym, dziś wysłała mi to bardzo ważna osoba. Ja, pisząc post tego słuchałam. Możecie posłuchać przy czytaniu.)


Ostatnio często słyszę to dziwne słowo - "pomimo".
Co znaczy? Skąd się wzięło? Po co, na co i do czego?
Pomimo, że jej nie lubie. Pomimo, że pada. Pomimo, że nie chcę. Pomimo, że przecież trzeba. Pomimo, że nic się nie dzieję,
Okazuje się, że jednak używamy tego bardzo prostego słowa dość często. Usłyszałam ostatnio, że "kocha się pomimo". I zaczęłam nad tym kminić.

Słownik mówi, że "pomimo" :
"służy do zakomunikowania, że dana rzecz czy zdarzenie wbrew temu, czego można by się spodziewać, nie wpłynęła na coś innego, bo działo się inaczej".


Jak to jest tak na prawdę z tym pomimo. Co ono dla nas znaczy? Co znaczy, że robimy coś pomimo, że kochamy pomimo, że trwamy pomimo?

To tak najprościej obrazuje naszą nieumiejętność wytłumaczenia niektórych zjawisk. Kiedy ja mówię "pomimo" to wiem, iż w danej sytuacji nie obchodzą mnie fakty poboczne. Że robię coś nie patrząc na czynniki trudne, problematyczne. Że mam przed oczami jakiś cel i nie obchodzi mnie nic innego. Że mam zamiar osiągnąć coś, nie zwracając uwagi na innych.
Że chcę trwać przy tym co mam w głowie. Nie myśląc o konsekwencjach.

Dam Wam przykład tego jak działa ten magiczny wyraz.
Jest dwoje ludzi. Chyba się kochają. Zakładamy, że tak. Ale jedno z nich jest w głębokim dole życiowym. No nie radzi sobie, zakopuje się w beznadziei coraz głębiej. Co robi drugie? Ucieka? Otóż nie! Zostaje. POMIMO, że partner rzuca talerzami, płacze po nocach i gryzie ściany. Bo tak działa deklaracja w naszym magicznym wyrazie.

Słowa w naszym życiu znaczą bardzo wiele. Wypowiadamy ich dużo, różnych. Krzywdzących, przyjemnych, znaczących.

"Pomimo" to słowo które wyraża czasem aż za dużo. I mówi się je ze łzami w oczach.



PS. Dziś bardzo krótko, bo dawno mnie nie było a powroty bywają trudne.
       Ale już jestem i zamierzam zostać.




niedziela, 24 listopada 2013

Ucieczki

Ucieczka jako sposób radzenia sobie z rzeczywistością. Jako lekarstwo na rzeczy nierozwiązywalne, trudne, bolesne. 

Ucieczka jest stosowana za często, albo za rzadko.

Uciekasz, gdy powinieneś zostać. Gdy ból wręcz cię rozrywa, rozdziera na pół. Często jest to ból spowodowany myślami i wnioskami, które nie mają odniesienia do rzeczywistości. Sam znajdujesz sobie problem. Bo ktoś coś powiedział, bo coś niewyjaśnionego zobaczyłeś. I ciężko ci z tym żyć, choć w sumie nie znasz dokładnie sytuacji. Nie rozumiesz jej. I zamiast sprawę wyjaśnić, zamiast porozmawiać, spróbować zrozumieć - uciekasz. Odcinasz się, przestajesz się odzywać. Znikasz. Czujesz upokorzenie, pretensję, zawód, smutek czy żal. I ucieczka wydaje się jedynym sposobem na ukojenie bolącego serca.

Zostajesz, choć naprawdę powinieneś odejść. Gdy czujesz wszystko to, co opisałam wyżej. Tylko często są to uczucia będące jak najbardziej uzasadnione. A jednocześnie... Tli się w tobie iskierka nadziei, że nie jest tak, jak myślisz. Oszukujesz sam siebie, łudzisz się, wymyślasz alternatywne historie, wyjaśnienia, wymówki. Coś, co pozwoli ci poukładać sobie wszystko w głowie. Wyjaśnić, co się dzieje i dlaczego tak boli. I zostajesz, bo potrzebujesz. I tylko marzysz o ucieczce. Powtarzasz sobie "ucieknę jutro, pojutrze, za dwa dni". Ale nie uciekasz. Bo przychodzi jutro, drugi dzień i trzeci dzień i uznajesz, że coś zawsze stoi ci na przeszkodzie. Uzależniamy ucieczkę od drugiej osoby więc jasnym jest, że nie uciekniesz nigdy. Bo kochasz, bo lubisz, bo potrzebujesz.

Jako typowy uciekinier wiem, że ucieczka tylko pozornie rozwiązuje problemy. Na początku jest dobrze. Znikasz z czyjegoś życia, bo sam tak chcesz. Czujesz przewagę, bo to ty podjąłeś decyzję. Czujesz się silniejszy i choć to boli wiesz, że przestanie. Czujesz też często wsparcie przyjaciół, którzy mówią ci - nareszcie wylazłeś z tego błota!

Potem są dwie drogi. Jeśli jesteś osobą, która raz podjętej decyzji się trzyma, nie masz problemu z dalszym życiem. Powiedziałeś - koniec, i koniec jest. Albo w ogóle o tym nie myślisz, bo jesteś obojętny. Zapominasz o sprawie i żyjesz dalej. Nie obchodzi cię druga osoba, jej przemyślenia, to, co chciałaby i czy chciałaby coś zrobić. Idziesz do przodu i nie patrzysz w tył.

Druga droga jest gorsza. Jeśli jesteś osobą, która się przywiązuje. Która lubi jasne sytuacje i/lub nie znosi ciszy. Przez jakiś czas jesteś spokojny i "szczęśliwy", ale to przemija. Przychodzi tęsknota, nadzieja, pytanie "dlaczego druga osoba o mnie nie walczy?". Przychodzą wyrzuty sumienia, wyrzucanie sobie błędów, szukanie dziury w całym. Tłumaczenie sobie całej sytuacji. Potrzeba wyjaśnienia, powrotu do tego, co było mimo że wiesz, że to nie jest dobre.

I wracasz. I znowu chcesz potem uciec, bo już nie jest tak pięknie, jak kiedyś było. Ale zostajesz. I zostajesz masochistą.

Odpowiedz sobie szczerze, poważnie sam na pytanie - po co to sobie robisz? Po co uciekasz, skoro i tak wiesz, że wrócisz? A jeśli wiesz, że cię to niszczy - czemu nie uciekniesz albo po co wciąż wracasz? Po co się rujnujesz i marnujesz zdrowie i czas?





niedziela, 17 listopada 2013

Coś za coś


Wiem, że dawno nic nie pisałyśmy. Ale wiecie... mam w wersjach roboczych i na komputerze co najmniej pięć tekstów, które napisałam i które miałam wstawić "następnego dnia". I nie wstawiłam. A wiecie, dlaczego?

Dzisiaj postaram się wreszcie wam to wyjaśnić. Może będzie trochę pamiętnikowo, sama nie wiem. Potrzebuję wyrzucić z siebie pewne rzeczy, tak jak parę postów temu zrobiła to Sara.

W moim życiu pojawiła się osoba, od której po części uzależniłam swój dzień. Uzależniłam swoje decyzje i plany. Po części także swoje myślenie. Osoba ważna dla mnie, która sprawiała, że najgorszy dzień nabierał rumieńców. I sama to sobie zrobiłam - nikt mnie o nic nie prosił, nikt mi nic nie narzucał. Ja sama wsiąkłam w tę znajomość jak woda w gąbkę.

Czerpałam z tej relacji dużo. Ta osoba dawała mi dużo radości, mogłam sobie z nią gadać o wielu rzeczach. Słuchała mnie, wspierała. Była swego rodzaju ostoją. Lubiłam ją. Starałam się też dużo dawać. Bo wiecie, gdy ktoś jest dla mnie ważny, poświęcam mu wszystko co mam. Swój czas, swoją uwagę. Pamiętam o tym, co dla dla tej osoby jest ważne. Cieszę się z jej radości i płaczę, gdy jest jej smutno. Bardzo lubię nawiązywać więzi z innymi ludźmi. Nie koleżeńskie. Przyznam szczerze, że jak zaczynam z kimś częściej rozmawiać, jeśli kogoś lubię, chciałabym go jak najlepiej poznać, włączyć do grona przyjaciół. Kiedyś miałam wiele kolegów i wiele koleżanek, z którymi gadałam sobie od czasu do czasu, czasem się wyszło, ale nic poważniejszego. Teraz tak nie mam. Z braku czasu i często braku chęci. Mam za to dużą grupę przyjaciół i lubię ją powiększać. I głównie obracam się w jej gronie.

Wracając do tematu relacji. Było dobrze. Osoba, z którą możesz porozmawiać o wszystkim wprost jest prawdziwym skarbem i wiedziałam, że warto tę znajomość pielęgnować i kierować w stronę przyjaźni. Mimo tego, co mówili ludzie, co mówili moi najbliżsi i ich najbliżsi. Ja najmądrzejsza wiedziałam swoje. I byłam bardzo szczęśliwa, naprawdę!

Ta relacja była wyjątkowa pod wieloma względami. Najważniejsze jednak było to, że wymagała ode mnie bardzo dużo wyrozumiałości i cierpliwości. I jak wyrozumiała jestem bardzo, tak cierpliwa - za grosz. I ta cierpliwość wiele mnie kosztowała. A resztę rozumiałam. I czekałam, i rozumiałam. I tak właśnie było. I byłam mimo to szczęśliwa, bo wiedziałam, że kiedyś mi się to zwróci. Rysowała się przyszłość, która była fantastyczna. Bardzo mi się podobała. Było fantastycznie, choć dostawałam mniej, niż dawałam. Ale naprawdę wiedziałam, że to się wyrówna i że tylko dzięki wyrozumiałości teraz mogę to kiedyś dostać.

Więc bardzo szczęśliwa, cierpliwa i wyrozumiała układałam sobie ten domek z kart z tą osobą i pilnowaliśmy każdego swojego ruchu. Oboje. Żeby przypadkiem nic nie zburzyć. 

I w pewnym momencie ta druga osoba wykonała pozornie dobry, a tak naprawdę fałszywy ruch. I jeden powiew wiatru wystarczył, by wszystkie karty spadły i by domek się rozpadł. I uciekła. I zostałam ze swoją wyrozumiałością, cierpliwością i naszą przyszłością budowaną na tych rzeczach sama. 

I wtedy zrozumiałam, że nie można być aż tak wyrozumiałym. Że tolerancja i zrozumienie mają swoje granice. 

Bo wiecie, trzeba pamiętać, że trzeba się szanować. Trzeba myśleć także o sobie. Pamiętać o swoich potrzebach, swoich pragnieniach i swoich miłościach. Nie może być tak, że wyrzekamy się rzeczy ważnych dla siebie dla kogoś innego. To wszystko ma swoje granice. Bo tak jak pisała Sara - ludzie biorą, biorą i biorą a potem odchodzą i zostawiają cię z niczym. Bo wszystko dałeś, a nie wziąłeś nic. Bo miałeś to zrobić kiedyś.

Relacja powinna mieć bilans zerowy. Coś dajesz, więc coś bierzesz. Nie dawaj ludziom kredytów, bo nie oddadzą. NIE BIERZ KREDYTÓW. 

To nie jest tak, że nie można sobie wyliczać. Nieprawda. Uczucia powinny działać na zasadzie handlu.

Gdy chcesz wziąć ze stoiska jabłko, musisz dać za nie pieniądze. Jeśli ktoś chce ci sprzedać jabłko, musisz za nie zapłacić albo go nie brać w ogóle i nie wydawać pieniędzy.

Analogicznie - gdy dajesz komuś swoją miłość, ten ktoś powinien dać ci coś w zamian. Albo nie dawać nic. I ty także, gdy ktoś daje ci swoją miłość, albo powinieneś coś tej osobie oddać, albo nie zabierać tej miłości. 

Pamiętaj o tym następnym razem, bo być może to przez ciebie ktoś teraz siedzi i płacze. I czuje pustkę taką, jak ja teraz. Pustkę, która objawia się na przykład tym, że ciężko mi się pisze. I ciężko śpi, ciężko wstaje i ciężko kładzie spać.



LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...