wtorek, 31 grudnia 2013

Tego już za wiele - czyli gdy coś pęka.

This time taking it away, I've got a problem
With me getting in the way, not by design
So I take my face and bash it into a mirror
I won't have to see the pain, pain, pain

This state is elevating as the hurt turns into hating
Anticipating all the fucked up feelings again

The hurt inside is fading, this shit's gone way too far 
All this time I’ve been waiting, oh, I cannot grieve anymore 
For what’s inside awaking I'm done, I’m not a whore 
You’ve taken everything and oh, I cannot give anymore 
Korn - Here to Stay


W moim życiu przewinęło się naprawdę wiele osób. Wielu przyjaciół i wielu mężczyzn. Nie trafiła mi się jednak żadna, której przemijanie przyjęłabym ze stoickim spokojem czy obojętnością. Ale taka już jestem – intensywna. Każdemu odejściu towarzyszyły silne emocje. Złość, rozpacz czy radość. Tak też się zdarza.

Zwykle przemijanie jest procesem długim. Procesem zawsze wymagającym wiele energii. Sprawiającym, że gdy miało miejsce w moim życiu, niejednokrotnie czułam się źle sama ze sobą. Że patrzyłam w lustro bez szacunku do samej siebie. Nie widziałam swojej godności, nie byłam dumna z siebie i jedyne, co umiałam dostrzec to udręczone spojrzenie, opadnięte kąciki ust i smętnie opuszczone ramiona. Skąd to wszystko? Bo czułam się słaba i bezsilna. Bo uważałam, że moje emocje są żałosne. I że czas mija, a one nie idą razem z nim.
Zdarzyło mi się to niejednokrotnie, bo jestem osobą, która bardzo się przywiązuje do ludzi. Jak mówiłam, jestem człowiekiem bardzo intensywnym. Jeśli ktoś jest dla mnie ważny, to wpadam w relację całkowicie. Angażuję się, ufam i wierzę. Toleruję, nie oceniam. Ustawiam tę osobę wysoko na liście moich priorytetów. 

Bardzo ciężko jest mi pogodzić się z zawiedzionymi nadziejami i z pogrzebanymi marzeniami. Ja naprawdę do ostatniej chwili próbuję ratować to, co właśnie upada i się łamie. Jestem taka Dum spiro, spero. Mam też trochę filmowego podejścia. Takiego wiecie, „wyjrzę przez okno i go zobaczę”. Gdy rozpadały się moje relacje z innymi, nie raz i nie dwa, metaforycznie i dosłownie mówiąc, wyczekiwałam przy oknie i szukałam sylwetki tej osoby gdzieś w oddali. Nadzieja mocno się mnie trzyma. I ja też niechętnie ją wypuszczam ze swoich rąk. Zawsze wierzyłam, że ta druga osoba mnie lubi na tyle, by do mnie wrócić. Pewnie też niejednokrotnie to inni mieli nadzieję, że ja lubię ich na tyle, by to zrobić. I często ludzie wracali. Często ja wracałam. Ale czasem nasze drogi na stałe się rozchodziły. Nadzieja wtedy w końcu przemijała. A czasem coś jej pomagało.

Pęknięcie. Jak bym je zdefiniowała? Jako taką chwilę, sytuację, następującą po długim czasie męczenia się i cierpienia, która jest tak okropna, że sprawia, że spływa na nas totalna i stała obojętność. Otula nas jak koc. Nie opętuje, nie otumania. Otula. Koi ból. Raz na zawsze.
To przekroczenie progu wytrzymałości. Myśl, że wreszcie się uwolniliśmy od tej osoby. Że już koniec. Już nas to nie obchodzi. Że tego już za wiele.

Nie ma reguły, czym dokładnie jest to pęknięcie. 
Pęknięcie może być wszystkim. Czymś bardzo "prozaicznym" - słowem, które nam źle zabrzmi. Zdaniem, które nam nie pasuje. Dźwiękiem, który wywoła w nas ciarki.
Może to być także "drobny" czyn, jak małe kłamstewko. Albo plotka. Niedotrzymanie słowa albo nieutrzymanie języka za zębami.
A najczęściej pęknięcia to duże rzeczy - takie jak zdrada. Jak wymiana. Oszustwo. Manipulacja. Śmiech na nasz płacz.

To chyba najlepsze uczucie, jakie kiedykolwiek mnie spotkało i zawsze go wyczekuję. Bo często jest tak, że coś siedzi w nas bardzo długo. Tak jak siedziało we mnie przez ostatnie dwa miesiące. I ostatnie dwa lata. W ten weekend spadły na mnie dwa takie pęknięcia i to jest piękne - bo wreszcie czuję, że to wszystko już jest za mną. Że nie muszę przed tym uciekać, bo to już odeszło i nigdy więcej nie wróci. To ogromna ulga, na którą bardzo długo czekałam. Dzięki temu mogę iść dalej i zająć się przyszłością, zamiast siedzieć w przeszłości. Wiecie - odetchnąć pełną piersią, Carpe diem i tak dalej.

Najgorsze chyba jest to, że tego pęknięcia nie da się wywołać. Nie jest ono w ogóle od naszej woli zależne i nawet, gdy spotykają nas takie rzeczy jak kłamstwo czy zdrada, nie czujemy tej opisanej przeze mnie ulgi. Nie umiemy dalej tej osoby wyrzucić z naszych myśli i nie potrafimy iść dalej i zostawić jej w tyle. Nic na to się nie da poradzić. Trzeba się tutaj zdać na łaskę losu.

Życzę wam, by w nowym roku spotkało was jak najmniej okropnych sytuacji, a jeśli jakieś się trafią - to żeby takie pęknięcie nastąpiło jak najprędzej. Czasami czekanie na to, aż nadzieja i ciepłe uczucia miną, jest zbyt wyczerpujące. A wiadomo, każdy ma jakiś cel - dążenia do niego nie można odkładać w nieskończoność, a takie rzeczy bardzo w osiągnięciu go przeszkadzają. Ja się cieszę, że stało się to teraz, zanim zacznę 2014. Czuję, że to będzie taki świeży start dla mnie. Nowe postanowienia, nowe założenia. Matura i lekarski. :D

Trzymajcie się!


poniedziałek, 30 grudnia 2013

Jestem cholerną oazą spokoju.

Co nas tak naprawdę uszczęśliwia?
Spokój. On jest tą istotą naszego szczęścia.
Kiedy budzimy się rano i wiemy, że nic nie musimy, że wszystko jest załatwione. Że mamy pieniądze, mamy kogoś obok, mamy przyjaciół. To wszystko daje nam poczucie bezpieczeństwa, a co za tym idzie spokój. 

Często słyszy się, że do tego żeby było dobrze potrzebny nam ten słodki, błogi, cudowny chillout. 
To upragnione uczucie, za którym dążymy jest najważniejsze. Co by się nie działo jak je mamy, jest dobrze.

Ale kto teraz go ma? Niestety mało takich osób.
Gonimy w tym życiu, sami stwarzamy sobie czasem problemy, przejmujemy się nieistotnymi rzeczami, nie widzimy tego co naprawdę ważne. Czasem nie zależy to od nas. Bo ludzie też lubią utrudniać nam życie. Wręcz uwielbiają. A my, zwierzęta stadne oczywiście słuchamy innych. Idziemy za stadem, nawet rzucając się w przepaść. Dla bezsensu.
Po co? Kiedy moglibyśmy sobie spokojnie żyć po swojemu. Nie samotnie. Indywidualnie.


Zaraz się zapytacie, "no dobra dobra, mówić każdy umie, ale spokój znaleźć jest trudno". Ano jest. Czy ktoś mówił, że będzie prosto.
Per aspera ad astra, moi mili. Warto się starać, żeby osiągnąć tak upragnione, wyczekane uczucie. Kiedy już to macie, to jesteście szczęśliwi. 
Pewnie nigdy nie uda nam się na bardzo długi czas być szczęśliwymi, ale po to mamy życie żeby tego szukać i do tego dążyć. 
Nawet te bardzo krótkie, ulotne chwile chilloutu pokazują nam, iż trzeba na nie czekać, pracować.

Koniec teorii, czas na trochę praktyki. Podam Wam kilka prostych rad, na jakie wpadłam ostatnio, a pomagają dojść do jakiegoś błogiego stanu szczęścia.

1. NIE BĄDŹ PIERDOŁĄ, TO TWOJE ŻYCIE.

Nikt za nas nic nie zrobi. Chcesz herbatę, nie szukaj podwykonawców. Nikt jej nie zrobi lepiej od Ciebie. Bo przesłodzą, zrobią za mocną, albo zwyczajnie zaleją cały kubek gorącą wodą, kiedy Ty lubisz pół na pół. No i po co. Lepiej ruszyć dupę i wiedzieć, że sam pracujesz na swoje dobro. Nikomu na nim tak nie zależy jak Tobie.

2. DECYDUJ, NIE ZASŁUGUJESZ NA SKUTKI DECYZJI INNYCH.

Nie jest przyjemnie, kiedy patrzysz na swoje życie i wiesz, że nie Ty się tu doprowadziłeś tylko to, że inni podjęli jakieś decyzje. Myślę, że tak najbardziej na złość robimy tylko sobie. I wiem, z doświadczenia, że lepiej podjąć jakąś decyzję niż żadną. Będziemy żałować i pokutować najwyżej za swoje złe postanowienia. A nie innych, bo to zdecydowanie gorsze. Czemu np. masz cierpieć, bo ktoś inny, komu nie zależy na Tobie, zdecydował że wydarzy się coś co Cie zrani? Nie ma ku temu powodów. Dlatego nawet jeśli decyzja jest bardzo trudna, bolesna i okropna to trzeba ją podjąć. Dla swojego własnego dobra.

3. BĄDŹ STANOWCZY, TROCHĘ ODWAGI. 

Nie mówię tylko o asertywności. Nie bójmy się wyrażać swojego zdania. Najwyżej nas za nie shejtują. I co z tego? To jest nasze zdanie i bądźmy z niego dumni. Nie trzeba narzucać go innym, ale jeśli jest dla nas korzystne i właściwe, czy działa na nasze szczęście i dobro, oraz nie działa na krzywdę komuś, to brońmy go! Bo nasze, jest nasze.

4. WIEDZ CZEGO CHCESZ! 

Tak, ja wiem to jest bardzo trudne. Ale jednak w głębi duszy wiem czego chcemy. Mamy ochotę na jabłko, ale obok leży gruszka. Zastanawiacie się czego chcecie? Weźmiecie gruszkę, skoro chcecie jabłka?! Nie. No i w życiu jest tak samo. Masz do wyboru spotkanie z przyjacielem i z jakimś znajomym. Masz ochotę spotkać się ze znajomym. To zrób to, wyjaśnij przyjacielowi. Ale nie rób na siłę dobrze innym. Ty też jesteś ważnym człowiekiem. Powinieneś umieć o siebie zadbać, prawda? Inni notorycznie to robią, czemu masz się stawiać w gorszej pozycji. Musisz chcieć szczęścia.

5. WIEDZ CO POWINIENEŚ!



Eldo - Powinnaś?

Są rzeczy, które powinniśmy robić dla własnego dobra. U każdego jest to coś innego. U mnie to czytanie, trzymanie się z dala od niektórych tematów, czasem jakaś oczyszczająca rozmowa, dużo muzyki. Powinnam i wy też powinniście wykonywać czynności dla Was korzystne. Bo to dobrze działa, jest miłe i zbliża nas do jakiegoś pięknego stanu.

6. NIE PRZEJMUJ SIĘ OPINIĄ OBCYCH, BLISCY I TAK BĘDĄ CIĘ WSPIERAĆ!

Zawsze znajdzie się ktoś, kto nie pochwala tego co robimy, jakie decyzje podejmujemy żeby zdobyć spokój. Warto się wtedy zastanowić, ile ta osoba dla mnie znaczy, czy mówi sensownie, a później zapytać kogoś bliskiego o zdanie. Zazwyczaj ludzie nie chcą dla nas dobrze. Zazdrość i te sprawy, sami wiecie. A najbliżsi, co jak co, ale zawsze pomagają nam tak żeby było jak najlepiej. Pomimo tego, że czasem mówią rzeczy, których nie chcemy słyszeć. Warto się z tymi opiniami przespać, przetrawić je i jakość odnieść do swojego życia, lub też nie. Wszystko zależy od Was.

7. ZDROWY EGOIZM NIE JEST ZŁY.

No nie jest. Ktoś Wam powie, że jesteście egoistami. Okej, jesteście, ale nie tylko Wy. Tak wyjątkowi nie jesteście ;) Wszyscy jesteśmy egoistami. I cały ten tekst pokazuje bardzo samolubną wizję. Ale w tym wszystkim chodzi o to, żeby nie przesadzać w żadną stronę. Zdrowo musimy dbać o siebie i swoje szczęście.
Nie mylmy też egocentryzmu z egoizmem. Bo pępkami świata niestety nie jesteśmy. Chcąc, nie chcąc żyjemy jednak w tym stadzie. I warto być indywidualnością w tłumie, jeśli to nam do szczęścia potrzebne, ale za stawianie się zawsze na 1 miejscu grozi samotność. Więc pamiętamy. Zdrowy egoizm- spoko, egocentryzm- nie spoko.



Szczęście jest chyba wtedy kiedy mamy tyle spokoju i poczucia bezpieczeństwa, że chcemy żeby taki stan utrzymał się na zawsze. Jak łapiecie się na takich momentach, to wykorzystujcie je maksymalnie. Bo nigdy nie wiadomo, kiedy znów dojdziecie d tego cudownego poziomu. 
Nie bądźcie samolubni, dzielcie się szczęściem, jeśli już jest u Was. Opłaci się, może w okresie jakiejś długiej posuchy, ktoś podzieli się z Wami.

Czyli postanowienie na nowy rok - szukamy szczęścia (spokoju), nie pozbawiając go innych. 
Budujmy swój zamek z piasku, nie psujmy czyjegoś. Piasku jest pod dostatkiem. Jakoś się podzielimy.


piątek, 27 grudnia 2013

Jak jest miłość, to jest miłość.

Nie wiedziałam, jak zacząć ten post. Gdy wreszcie wpadł mi do głowy jakiś pomysł, oczy mi się zamykały, w słuchawkach w kółko leciało zapętlone, agresywne „Hospital for Souls” a zegarek wskazywał drugą w nocy.
Uznałam, że najprostsze rozwiązania są najlepsze.

Są w życiu rzeczy, których jesteś pewien. Nie będę tu rozważać wyjątków; jest szansa jedna na trylion, że nim jesteś. Nie łudź się. Życie jest prostsze, niż sądzisz.
Rzeczy tak pewne jak to, że trawa jest zielona, niebo niebieskie, słońce żółte a krew czerwona. Nikt się nie zastanawia nad oczywistościami. Rzecz jasna – życie sobie ludzie uwielbiają komplikować. Wtedy zauważają – trawa podczas suszy jest żółta, niebo w nocy czarne, słońce o zachodzie czerwone a krew jak zaschnie robi się brązowa . I po co to wszystko? Po co wchodzić w takie szczegóły i to analizować?

SPRAWA

JEST

PROSTA
jak parasol, jak mówi moja profesor od biologii. :)

Jeśli kogoś kochasz, to kochasz. Jeśli nie kochasz, to nie kochasz.  
Jak ci zależy, to zależy, a jak nie, to nie.
Nie ma wahania pomiędzy tymi stanami.
Kochasz, albo nie kochasz. Zależy, albo nie zależy.
Prosta sprawa. Czarno-biała.


Będę tu tych dwóch wyrażeń używać zamiennie, bo sprawa tyczy się miłości, przyjaźni, koleżeństwa i wszystkiego generalnie.

Jeśli kogoś kochasz, nie poddajesz się stwierdzając, że nie jesteś dla tej osoby dostatecznie dobry. Nie poddajesz się mówiąc, że zasłużyła na coś lepszego. Jeśli ci zależy i dochodzisz do takiego wniosku, chcesz to zmienić – dla tej osoby, bo ją kochasz, i dla siebie – bo każdy człowiek chce mieć to, co najlepsze. 

Jeśli kogoś kochasz, nie robisz mu krzywdy. Ani nie wbijasz mu noża w serce, ani w plecy. Grasz fair. Nawet jeśli zdarzają ci się potknięcia, podnosisz się. Z godnością naprawiasz błąd. Jeśli ci zależy, wywoływanie bólu w drugiej osobie jest dla ciebie po prostu okropne. To twoja porażka. I nie, nie chodzi o to, że siedzisz i „Boże, wyśmiałem jej nową sukienkę, przegrałem życie” – tylko o to, że jest ci źle z samym sobą po twoich słowach.

Jeśli kogoś kochasz, nie ma żadnego „mam ciężki okres”, „boję się związku”, „nie jestem na niego gotowy”. Jeśli kochasz, to nie masz ciężkiego okresu, nie boisz się związków i jesteś na niego gotowy. A jeśli na skutek jakiejś traumy czy czegokolwiek tak jest, to bierzesz drugą osobę za rękę, którą do ciebie wyciąga. Bo na bank wyciąga – tylko jeśli nie kochasz, to jej nie widzisz albo nie chcesz dostrzec. I gdy kochasz, to wychodzisz z tego razem z tą osobą. Nie grzęźniesz w tym błocie dłużej. Bo wiesz, że to błoto. Jeśli ci zależy, nie narażasz na to drugiej osoby. I nie opowiadasz jej bajek. Jesteś szczery.

Jeśli kogoś kochasz, nie odchodzisz, bo się rozmyśliłeś. Bo się nie rozmyślasz. Jeśli kochasz, pożegnanie tej osoby to najgorsza rzecz, jaka mogłaby ci się trafić. Nie wyobrażasz sobie dnia bez tej osoby, więc jak chciałbyś wyobrazić sobie życie bez niej? Jeśli ci zależy, nie chcesz tego kogoś tracić. I żaden powód nie jest na tyle dobry, by naprawdę tę osobę opuścić. Nie ma tu żadnego „mniejszego zła” i „dla twojego dobra”. Nie umiesz zadbać o swoje dobro, to nie zabieraj się za dobro innych. :)

Jeśli kogoś kochasz, nie odkładasz go na później. Szanujesz jego czas i jego uczucia tak, jak szanujesz swój czas i swoje uczucia. Nie oczekujesz, że druga osoba będzie czekać, aż ty sobie wszystko poukładasz. Nie planujesz odejścia, a potem powrotu. Jesteś albo nie. Nie ma opcji „teraz nie, ale za dwa miesiące tak”. Nie przedstawiasz tej opcji drugiej osobie bo wiesz, że poczuje się jak śmieć i zrozumie to jako „jesteś spoko, ale trochę mi się znudziłeś/znudziłaś, więc pójdę do innego/innej, a potem jak mi się zachce, wrócę” Miłość jest bezwarunkowa. Jeśli ci zależy, nic nie stoi na przeszkodzie. Ty sam sobie te przeszkody ustawiasz albo wyolbrzymiasz.

Jeśli kochasz, to teraz dobrze wiesz, kogo. Jeśli ci zależy, właśnie teraz o tej osobie myślisz. Jeśli nie kochasz i ci nie zależy, być może wiesz, kogo traktujesz jak taką opcję.

Mam nadzieję, że nie jesteś osobą, która popełnia jeden z czterech wyżej wypisanych grzechów. I mam też nadzieję, że nie jesteś osobą, której ktoś coś takiego robi.

Jeśli postępujesz tak, jak to opisałam, mam jedną radę.


Jeśli zaś jesteś osobą w ten sposób traktowaną, również mam dla ciebie jedną radę.


Zastanów się, co ty robisz z życiem innych ludzi lub, co gorsza, ze swoim.

W pierwszym wypadku – jak możesz być tak bezdusznym i tak obłudnym człowiekiem. Weź się w garść i podejmij jakąś męską decyzję, a nie się miotasz jak dziecko we mgle i zmuszasz innych do tolerowania tego. Zmuszasz, bo ich wiążą jak łańcuchy uczucia do ciebie, które na 99% TY wywołałeś. Więc tak, jesteś za to odpowiedzialny. Przez ciebie ktoś teraz siedzi i płacze – miej tego świadomość i ponieś konsekwencje swojego zachowania. Jak dorosły którym jesteś lub zaraz będziesz.


W drugim wypadku – czemu to sobie robisz? Czemu tkwisz w tak toksycznych relacjach z innymi ludźmi? Im na tobie nie zależy. Oni cię nie kochają. Zrozum to i odejdź. Znajdź człowieka, który będzie wobec ciebie uczciwy i który nie będzie sprawiał, że czujesz się tak, jak się czujesz. Ludzie mają sprawiać nam radość i my mamy sprawiać radość innym. Po co ci w życiu ktoś, kto powoduje, że płaczesz? Jeśli nie jesteś masochistą emocjonalnym (a na pewno nie jesteś) to ogarnij siebie i swoje życie i MOVE ON. I przestań mówić, że to za trudne.

Wszystko jest dla ludzi. Nie ma rzeczy niemożliwych. Są tylko trudne.


czwartek, 26 grudnia 2013

Zawód: hejter.

Inspiracją dla tego postu jesteśmy my wszyscy. Bo kto nie lubi pohejtować :) ?

CZYM JEST HEJTOWANIE?

W sumie to z angielskiego, no bo kochamy zapożyczenia i spolszczenia wszystkich "fajnych" wyrazów.
Nienawidzenie czegoś. Jakiejś muzyki, jakiegoś środowiska, zespołu, człowieka. Hejtować można wszystko i zawsze. Najczęściej hejterstwo widzimy w internecie. Ale obecnie możemy spotkać je wszędzie, w szkole, w domu, na ulicy. Nie musisz mieć żadnego powodu, żeby to robić - zwyczajnie to robisz.
Bo możesz.






JAK SIĘ HEJTUJE?

Wiecie jak to się robi, prawda?
Widzisz coś. Nie podoba Ci się. Nie lubisz. Nie chcesz tego oglądać. Śmieszy Cię. Czy w ogóle w jakiś sposób do Ciebie dociera. No i się zaczyna. A dodam jakiś uszczypliwy komentarz, a powiem coś niemiłego. A co?! Kto bogatemu zabroni.
Przyznaje się bez bicia, że jestem hejterem. Więc wiem, jak to się robi. Ktoś idzie po ulicy i zwyczajnie nie da się przemilczeć pewnych rzeczy. W internetach czasem aż się płakać chce jak ludzie piszą jakieś bezsensowne rzeczy. Ostatnio wpadłam na pomysł, że genialnie byłoby pod każdym takim durnym komentarzem, postem itp, wklejać taki oto obrazek słodki.


To jest naprawdę cudowne. I jeszcze żeby zobaczyć miny tych wszystkich ludzi. Ah. Piękna wizja. Ale oficjalne bycie hejterem i pokazywanie ludziom ich głupoty często źle się kończy :) Nie są zbyt lubiani tacy ludzie. Dlatego warto czasem powstrzymać się od głośnego i publicznego hejtu.


DLACZEGO HEJTUJEMY?

Jak już pisałam na początku. Bo możemy i to jest główny  i niezaprzeczalnie słuszny argument. Ale są tez inne powody.
Bo może trochę podnosi to nasza samoocenę. Niektórym na pewno. Bo jest to pocieszne, że zauważamy mankamenty innych. Pomińmy kwestię tego, że my tez nie jesteśmy idealni. No bo kto by o tym pamiętał, dajcie spokój.
Pewnie niektórzy są zazdrośni. Bo zazdrość to silny bodziec do działania. A jak nie masz czegoś tak fajnego jak ktoś to koniecznie musisz go shejtować, czyż nie?
Kolejnym powodem jest nuda. Jak się komuś nudzi to co ma robić? Po co czytać książki, oglądać filmy, dokształcać się. Można rzucić jakiegoś super hejta!
Jest pewnie jeszcze milion innych powodów, dlaczego ludzie to robią. Myślę, że każdy z Was ma jakiś osobisty, zawsze słuszny powód. Ewentualnie mniej słuszny, ale można robić to dla fanu.




Pamiętajcie, że nie zawsze trzeba być hejterem. I są rzeczy, które jakoś nas odwodzą od tego zajęcia. Poczucie jakiejś moralności i potrzeba sumienia. Jakiś miły, mądry człowiek, który zajmie nas czymś innym.


JAK REAGOWAĆ NA HEJT?

Ja się denerwuję. Choć wiem, że nie trzeba. Chyba, że mam dobry humor. To się śmieję. Ale zazwyczaj wytykam komuś kto mnie hejtuje, jego własne braki :)
Nie lubię spin. Jestem wyznawcą zasady:


I to jest najzdrowsze dla nas! 
Dobra, ale to by było za piękne. 

Często się spinamy  i denerwujemy. Bo ktoś, coś, gdzieś. A po co? Serio? Dajcie spokój. Nie warto. Wszyscy gadamy i gadać będziemy. I hejtów będą padać miliony. I trzeba się z tym pogodzić. I jak ostatnio z uporem maniaka powtarzam, trzeba się uśmiechać. Śmiać się, szalenie nawet. Bo to najbardziej zaskakująca reakcja.

Idealnym podsumowaniem tego dzisiejszego, krótkiego wywodu, będzie obrazek. (Dziś dużo, dobry obrazków)





poniedziałek, 23 grudnia 2013

Rzeczywistość matką groteski.


Czasem jest tak, że bierzesz jakąś książkę do ręki. Czytasz i przychodzi Ci milion pomysłów, komentarzy, przemyśleń. No i ja właśnie tak miałam. A że mam to szczęście i mogę się z Wami tym dzielić, to właśnie to zrobię!

Zacznę od cytatu, który natchnął mnie do rozważań na temat dobra płynącego ze zła, oraz wywodzenia się z siebie pewnych zależności.



"Lecz jako w świecie eterycznym złe jest wynikiem dobrego, tak samo w świecie rzeczywistym z radości rodzą się bóle. Albo wspomnienie minionego szczęścia rozpaczą napełnia dzień dzisiejszy, albo męką, która się staje, ród swój wywodzi od uniesień, które stać się mogły".

Edgar Allan Poe "Opowieści miłosne groteski i makabreski"


Troszkę przygnębiające hmm? Ale spokojnie to tylko Poe. Za to go kocham, za to że czytasz i nie wiesz w pewnym momencie gdzie jesteś i jak się tu znalazłeś. Przyznaje, facet miał zwyczajnie nierówno pod sufitem. Ale szczerze, uważam że to ogromna zaleta. Kto chciałby być normalny.

Dzisiejszy post będzie o tym ile absurdu, groteski jest w naszym życiu. Chcę pokazać najpierw o co z nią chodzi, bo może nie wszyscy zawsze słuchamy na lekcji polskiego ;)

GROTESKA
kategoria estetyczna realizująca się w utworach plastycznych, muzycznych, filmowych, teatralnych i literackich, które wyróżniają się szeregiem współdziałających właściwości:
- fantastyką, upodobaniem do form osobliwych, ekscentrycznych, przerażających (związek groteski z brzydotą i karykaturą).
- absurdalnością wynikającą z braku jednolitego systemu zasad rządzących światem przedstawionym i z równoczesnego wprowadzania rozmaitych, często sprzecznych porządków motywacyjnych np. baśniowego i naturalistycznego.
- niejednolitością nastroju, np. komizm i tragizm.
- prowokacyjnym nastawieniem wobec utrwalonej w świadomości społecznej zdroworozsądkowej wizji świata.
- niejednorodność

No a teraz bierzemy to pojęcie i odnosimy je do rzeczywistego, naszego świata. Po prostu człowiekowi płakać ze śmiechu się chce, jak widzi paradoksy w swoim życiu. Nie ma łatwo. Ciągle coś się dzieje. A jak już myślisz, że gorzej być nie może to wydarza się coś, co jest jak ostateczny cios w Tekena. I leżysz i marzysz żeby wszystko przespać.

Kochasz kogoś a nie możesz z nim być? HAHAHAHA.
Podoba Ci się torba, ale niestety żyjesz na kredyt w tym miesiącu? BUAHAHAHA.
Masz depresję, a rodzina jest przekonana, że bierzesz narkotyki? HAHAHAHA
Unikasz kogoś i nagle wszystko kręci się wokół tej osoby? HAHAHAHAHA.

Jakie to wszystko zabawne, boki zrywać.
Groteska i absurd to drugie imię Życia.

Ale dzięki temu, że tak jest to w często następują niespodziewane zwroty akcji. Jakaś koszmarna sytuacja zmienia się na całkiem dobrą, w sumie korzystniejszą dla nas. Albo na odwrót. Czasem przekujemy coś na lepsze. Czasem zniszczymy wszystko to na co pracowaliśmy.
Bo wszystko wynika z czegoś, nasze życie jest pasmem decyzji, skutków i przyczyn. Jest wynikiem przeznaczenia, przypadku, groteski, absurdu. I to wszystko nam jakoś tam towarzyszy. I musimy sobie z tym radzić - gorzej, lepiej ale zawsze jakoś.
Jak sobie radzimy? Łamiemy się  i zadajemy pytanie "dlaczego? dlaczego ja?". A ja wam powiem, że najlepiej zacząć się śmiać. Śmiejcie się życiu prosto w twarz. Bo to, że tak się dzieje jest zabawne. Może nie zawsze, ale śmiejąc się łatwiej przejdziecie przez absurdalność sytuacji w jakiej jesteście. Ludzie będą się gapić jak na wariatów, ale warto. Macie wtedy nad nimi przewagę. Bo nie wiedzą co robić. Zresztą to bardzo ciekawe zjawisko psychologiczne. Wiele osób w chwilach wielkiego stresu zaczyna się chichrać. (Magda tak robi xD Ona zawsze się cieszy). To jest tak bardzo dziwne, że aż normalne.



Trzeba na przekór wszystkiemu iść przez życie z wysoko uniesioną głową. Nie mamy nic do stracenia.
Uśmiechać się do absurdu świata i być szczęśliwym. Bo szczęście upiększa.
Jesteśmy tylko ludźmi, każdy z nas zasługuje na wszystko co najlepsze.


I nie pozwólmy, trzymać się jak "zupka w słoiku". Na kiedyś. Nie bójmy się. Absurdalnie nic złego się nie stanie!



niedziela, 22 grudnia 2013

Pozwól im odejść.

"Ilu ludzi poznajemy za życia? Ilu wywiera na nas wpływ i vice versa?"
~Jonathan Carroll

Każdego dnia spotykam na swojej drodze dziesiątki ludzi. Mijamy się na ulicach, wymieniamy spojrzenia w autobusach i pociągach, a czasem nawet rzucamy do siebie parę ulotnych słów. Niektórych widzimy pierwszy i ostatni raz w życiu. Niektórzy zaś zostają na dłużej. 

W końcu jednak każdy odchodzi. I o tym już kiedyś pisałam. Że trzeba cieszyć się chwilami, które mamy, bo nic nie jest wieczne. Bez względu na czynnik - coś nas w końcu rozdzieli. I to już wiecie. Dzisiaj jednak chcę poruszyć ten temat od innej strony. W trochę innym stylu. Tekst nie profilaktyczny, a... a'la antybiotyk. Nie zapobiegawczy, a gdy już dzieje się źle.

Ludzie odchodzą. Tłumaczyłam wam to już i tłumaczyłam to też sobie nie raz i nie dwa. Za każdym razem jednak ból jest tak samo dokuczliwy. Jak bowiem poradzić sobie z tym, że jednego dnia opowiadasz komuś, co u ciebie, a następnego nie możesz nawet na niego spojrzeć? Nie możesz, bo ten ktoś nie chce, albo... bo sam tak naprawdę nie chcesz.

Gdy ode mnie odchodzi ktoś, kto buduje po części moje życie i moją codzienność, czuję ogromną pustkę w sobie. O tym też już gdzieś pisałam. To taka wielka dziura w rzeczywistości, czarna dziura, w której otchłań zwykle wpadam. Bo co z tego, że mam wokół grupę przyjaciół, skoro o swoim dniu chcę opowiedzieć właśnie tej osobie? Co z tego, że ta grupa przyjaciół może mnie przytulić i wyrwać na kawę, skoro chcę być przytulana i chcę tę kawę pić tylko z tamtą osobą? 

W pamięci pozostają wspólnie spędzone chwile. Na komputerze czy na ścianie - wspólne zdjęcia. I wiele innych skojarzeń. Niektóre są głupie, niektóre całkowicie oderwane od rzeczywistości, a niektóre totalnie sensowne. Kojarzy nam się wszystko. Książki, filmy, muzyka. Muzyka jest dla mnie najgorsza! Są takie piosenki i takie zespoły, które są tylko na jedną okazję. Mam tak z T.Love. Jak go słucham, myślę tylko o jednej, konkretnej osobie. Tylko po piosenki tego zespołu mam na playliście - bo dobrze mi się kojarzą.

Mnie najbardziej dobijały zawsze zbiegi okoliczności. 
Zbiegi okoliczności, które pojawiały się w najgorszym momencie. Gdy już miałam się lepiej, ten ktoś się pojawiał. Na przykład wpadałam na niego. Ostatnio zdarzyło mi się to nawet trzy razy pod rząd w ciągu kilku godzin - za pierwszym było mi źle, za drugim gorzej a za trzecim aż się zaśmiałam. :) Albo nagle uparcie gdzieś pojawia się jego/jej imię albo nazwisko - wszędzie. Albo - raz miałam przyjaciela, który pochodził z jakiegoś małego miasta pod Łodzią. Gdy nasze drogi się rozeszły, w tej jego łódzkiej dziurze działo się wszystko. WSZYSTKO. Jakby mało było takich wiosek na świecie. :) 


Te zbiegi okoliczności sprawiały, że czułam się koszmarnie, bo wszystko wracało. I im dłużej wracało tym bardziej byłam przekonana, że nie uda mi się z tego wyrwać.



Siedziałam i myślałam. Próbowałam zrozumieć. Dedukować. Wymyślić, co się stało i wytłumaczyć sobie całą tę sytuację. Przemyśleć swoje zachowanie.


I rozpaczałam. Nie mogłam się pozbierać przez to wszystko. I zastanawiałam się - dlaczego tylko ja cierpię i dlaczego tylko ja nie mogę iść dalej?


Odreagowywałam na różne sposoby swój ból i złość. Żyłam w ciągłym stresie i niepokoju i każda chwila oderwania była przeze mnie całkowicie wykorzystywana.


A wszystko tylko dlatego, że nie mogłam się uwolnić od koszmarnego poczucia rozbicia, pustki i tęsknoty, której nie mogłam pokonać - bo nie miałam jak.


Oczywiście, mogłam i mogłabym próbować wrócić do całej sytuacji. Trzeba jednak zrozumieć, że...


Niezawsze warto wracać do tego, co było. Niezawsze gra jest warta świeczki, niezawsze warto walczyć.  Nie dlatego, że tamta osoba jest tego niewarta. Choć często jest. Ale czasami trzeba iść do przodu. Zapomnieć, albo przynajmniej nie wspominać przez jakiś czas. Zacząć żyć własnym życiem, a nie życiem, które stworzyliśmy z tamtym czlowiekiem.

Czasami też warto poczekać na ruch drugiej osoby. Nie wiecznie. Ale jakiś czas. Moją granicą jest Sylwester. To dobra data, bo taka... równa. Zacznie się wszystko na nowo łącznie z nowym rokiem. Warto ustalić sobie granicę. Do kiedy czekamy. Bo ludzie zmieniają zdanie - każdy bierze to pod uwagę, szczególnie ktoś, kto tęskni.  Byle nie czekać za długo i gdy nadejdzie ta chwila, by się zebrać i pójść dalej - właśnie to zrobić.

Może też należy pogodzić się z tym, co się stało. Nie znów "brać sprawy w swoje ręce" tylko z pokorą przyjąć to, jak jest. Nie wyszło. To się zdarza. Nie wszystko w naszym życiu będzie szło po naszej myśli, bo inni ludzie mają na nas ogromny wpływ nawet jeśli się od niego jak najbardziej odcinamy. I oni mają też swoje myśli. A coś takiego jak relacja nie jest sprawą jednostronną, zależącą tylko od nas. Szanujmy wybory innych ludzi, ale niech ponoszą oni ich konsekwencje. Nie ratujmy ich przed nimi.

Tęsknota to część procesu "moving on". To, że tęsknimy nie znaczy, że potrzebujemy tych osób na nowo w naszym życiu. To po prostu część ich przemijania. Sentyment i ból czyni nas ludźmi, nie nieczułymi robotami.

Poza tym, warto pamiętać, że...


Mnie bardzo ten fakt pociesza. Że to, że ktoś teraz odchodzi nie znaczy, że już nigdy z nim nie porozmawiam. Życie jest tak zagmatwane i tak różne, że równie dobrze za dwa dni może się wszystko diametralnie zmienić. Szansa na to jest taka sama, jak na to, że coś się zmieni za 20 lat albo nie zmieni w ogóle. Nigdy nic nie wiadomo. A ja mocno wierzę w przeznaczenie. Wiem, że jeśli ktoś jest mi pisany, to pewnego dnia jeszcze będzie szedł u mojego boku. A jeśli nie jest, to dobrze, że nasze drogi się rozeszły - bo po co dalej mielibyśmy iść razem?

I tego się trzymajmy.






niedziela, 15 grudnia 2013

Minął już rok - i jaki to ma sens?

Nawet nie zauważyłam momentu, w którym okazało się, że nasze pisaniny mają już rok. Nie sądziłam szczerze mówiąc, że uda nam się do tej chwili dotrwać. Jestem mocno sceptyczna jeśli chodzi o takie rzeczy, ale jednak - jest już 15 grudnia 2013, a my wciąż tu jesteśmy. :))

2 grudnia 2012 wrzuciłyśmy pierwszy post. Do tej pory wrzuciłyśmy wam w sumie 62 teksty. Jeszcze więcej wyprodukowałyśmy w międzyczasie. W większości refleksyjne, bo takie lubimy najbardziej. W naszym imieniu podziękuję wam za ten cały czas. Za wszystkie miłe słowa tu czy prywatnie. To bardzo fajne uczucie, gdy piszemy coś, co ma potem wpływ na was i wasze życia. :)

Blog nie jest dla mnie tylko formą spędzania czasu. Nie potrzebuję dodatkowych zajęć - nigdy się nie nudzę i zawsze umiem zorganizować sobie czas. Wykorzystać go do granic możliwości. :) Po co więc to wszystko?

Nie wiem, czy wam mówiłam, wydaje mi się, że tak - piszę od lat. Od dziesiątego czy jedenastego roku życia na pewno. Moje pisaniny jakośtam ewoluowały, dojrzewały razem ze mną. Jako, że u mnie w życiu ludzie, przyjaźń, miłość i inne równie intensywne uczucia są najważniejsze, tematyka niewiele się zmieniła - forma za to bardzo. Od prostych, dziecięcych pamiętników, w których wzdychałam do klasowego pajaca, aż do wierszy, które mocno trzymają poziom i w których w sumie wciąż do jakichś pajaców wzdycham, ale przynajmniej jest to dobre technicznie. :D

Jednak jak wiersze piszę od chyba 2009 roku, tak publicystykę zdarzało mi się zaledwie sporadycznie liznąć. Jakoś chodził mi zawsze ten pomysł po głowie, ale po co go realizować, skoro nie miał kto mnie czytać? Teraz jesteście wy i jest to ogromnie dla mnie ważne. Fakt, że piszę o czymś, co wy rozumiecie. I że macie podobne poglądy. A nawet jeśli różne - że jesteście osobami na tyle dojrzałymi, że potraficie dyskutować i dobrze wyrażać swoją odmienną opinię. Dyskusje też są ważne. Dlatego zawsze zachęcałyśmy was do komentowania - własnego zdania nie wolno się bać! Trzeba je tylko odpowiednio ubrać. :)

To, że nasze posty były tak ciepło przez was przyjmowane dały mi bardzo dużo pewności siebie w tym temacie. Jest też sporo osób, którym pokazałam swoje wiersze i dyskutowałam na temat pisania. To ogromne doświadczenie naprawdę pomogło mi poprawić poziom swojej publicystyki, ale przede wszystkim poezji. Jestem naprawdę zadowolona z tego, co się stało z moimi wierszami. Wcześniej wychodziłam z założenia, że tekst musi być pisany na raz i poprawki sprawiają, że staję się mniej "artystyczna" i mniej wartościowa przez to. Uświadomiono mi, że to nieprawda. Teraz bawię się słowami, bawię się formą. Nie boję się też wprowadzać do tekstów nowości, które nawet rozumiem tylko ja. Sprawia mi to o wiele więcej radości i daje więcej ukojenia. 

Pisanie publicystyki wzmaga też myślenie. Był moment, w którym miałam ochotę olać bloga, bo po prostu nie wiedziałam, o czym pisać. Nauczyłam się więc czerpać inspirację z życia. Ale nie mogę wam przecież po prostu opisywać danych sytuacji - więc musiałam nad nimi pomyśleć, wyciągnąć wnioski. Często coś nowego też wpadało mi do głowy podczas opisywania tutaj jakiejś rzeczy. Nieraz pomogło mi to w życiu. 

Dodatkowo, gdy zapisze się jakąś rzecz, myśli się porządkują i układają w jakąś całość. Potem też łatwo wrócić do wyciągniętych przez siebie wniosków. Zdarza mi się czytać jakieś stare posty, które wrzucałyśmy i wnioski, które wyciągałyśmy z danego tematu również nieraz mi pomogły. 

Szczególnie w chwilach załamania, gdy jest naprawdę zbyt ciężko. Stare teksty uświadamiają mi, że ja dobrze wiem, co w danej sytuacji mam zrobić i bezsensownie daję się pokonać bólowi. Chociaż wiem, co jest dobre. Pisanie to też forma radzenia sobie z bólem. Jak jest ciężko, to się dużo myśli. Cierpienie sprawia, że nie możemy się oderwać od danego tematu. Wyciągamy wnioski. A one potem trafiają na bloga. :) Dlatego właśnie często lawinowo idą jakieś tematy i łączą się ze sobą. Bo to idzie jak domino.

Koniec końców - mimo początkowych ogromnych obaw bardzo się cieszę, że mamy ten mały kawałek sieci dla siebie. Naprawdę przynosi mi to dużo radości i Sarze również. Cieszę się też, że nie krępuję się już mówić o tym, że piszę. Wiem, że ludzie różnie to postrzegają, ale to jest nieodłączna część mnie. Taka jestem. Zawsze uwielbiałam pisać i zawsze będę to robić. :) Mam też wrażenie, że blog to jedynie jeden z kamieni milowych na mojej jeszcze długiej pisarskiej drodze. Ale kto wie. :)

Miłej niedzieli! I jeszcze raz dziękuję za to, że jesteście.




sobota, 14 grudnia 2013

Daj sobie czas.

„Nie rozumiem, dlaczego niektórym ludziom się tak spieszy, przecież wystarczy jeszcze trochę poczekać.”
~Ken Kesey

Są takie chwile, kiedy myślimy, że nie damy sobie rady. Kiedy problem nas przytłacza tak bardzo, że nie potrafimy iść do przodu i nasze życie kręci się między „okej, idę dalej!” a „znowu nie dałem rady”.

Jestem teraz w takim miejscu. Postanowiłam, że trzeba ruszyć przed siebie i przestać patrzeć w tył. Jako, że nie miałam wielu opcji do wyboru, rzuciłam się w wir nauki maturalnej. Zrobiłam sobie plan, mam kalendarz, mam wypisane tematy do powtórki, ustawiam sobie odpowiednio kursy, tak, by ze wszystkim zdążyć. I jest super.

Ale przychodzą takie chwile, kiedy przeszłość nie tylko prędko przemyka przed oczami, ale stoi dłuższą chwilę w polu widzenia; stoi i patrzy się, a czasem nawet podchodzi i daje w twarz. Albo jej nie widać, a nagle podstawia nogę. I się potykasz i czasem nawet upadasz. Czasem nawet często…

Każda porażka dobija cię tak bardzo, że wracasz do punktu wyjścia. Już nie chodzi o to, co ci się nie powiodło – zawalona klasówka, nienadrobione zaległości, pochłonięty milion kalorii. Tylko o to, co się stało pierwotnie. I idzie lawinowo. Łatwo się z tą lawiną stoczyć i zwykle to robimy. Często nie mamy na to wpływu.

Do tego dochodzą znajomi, nasi kibice. Którzy nas wspierają, którzy nas pchają do przodu i których w pewnym momencie czujemy, że zawodzimy. I że mają nas dosyć, bo w końcu ile można o czymś gadać i ile coś przeżywać? Kibice oczekują od swoich faworytów sukcesów. A my wciąż spadamy, spadamy, spadamy…

Wiesz… W pewnym momencie śnieg się kończy i te lawiny są coraz mniejsze. Wciąż spadasz, ale łatwiej wchodzisz z powrotem na szczyt i spadki są mniej brutalne. W końcu także zaczynasz utrzymywać się na nogach, może nawet udaje ci się jakieś lawiny ominąć.

W tym wszystkim kluczową rolę odgrywa czas. Nic nie dzieje się od razu. Jeśli kochasz, czy to przyjaciela, czy partnera, czy kogokolwiek innego, nie przestajesz kochać z dnia na dzień. Nic nie dzieje się na pstryknięcie palcami. Na wszystko potrzeba czasu, potrzeba wyciszenia, opadnięcia emocji. Podeschnięcia całej sprawy. Dystansu, którego nie nabiera się przez rozmowy czy przez myślenie, ale przez powolne odrywanie się. Kawałek po kawałeczku.

Wiadomo, że każdy chciałby sobie ze wszystkim poradzić momentalnie. Chciałby, żeby okres „żałobny” kończył się po określonym przez siebie czasie, a potem hulaj dusza. I po sprawie. Nie tak to wygląda. Zanim dojdziesz do momentu, w którym przestaniesz tęsknić, w którym przestaniesz się sam masochistycznie dręczyć wspomnieniami i nadziejami, jeszcze nie raz, nie dwa gorzko zapłaczesz. Rzucisz niejedno złe słowo i niejeden talerz.


Rzecz w tym, by sobie na to pozwolić i zrozumieć, że to normalne. I by otaczali cię ludzie, którzy też to rozumieją i którzy będą ocierać ci łzy, zatykać uszy na niechciane słowne zaczepki i uchylać głowy przed latającymi naczyniami. Jeśli nie będą tego robić, będą cię niszczyć, bo będziesz się czuć jak histeryk, masochista i kandydat do wariatkowa. I twoi przyjaciele i ty musicie zrozumieć – żal jest normalny i na żal trzeba mieć czas. Trzeba pozwolić sobie cierpieć, płakać, krzyczeć. Wyrzucać z siebie to, co złamane serce produkuje.


Za kilka miesięcy jest ogromna szansa na to, że nie będziesz pamiętać o tym, nad czym dziś płaczesz. 




niedziela, 8 grudnia 2013

Przestań być postacią drugoplanową.


Co ty robisz ze swoim życiem?

Siedzisz i wkuwasz rzeczy, których nie chcesz umieć i wiesz, że nie potrzebujesz. Ale musisz dostać super ocenę, bo tego oczekują od ciebie rodzice i nauczyciele.

Albo siedzisz i rozpaczasz, bo jesteś opcją dla kogoś, kto dla ciebie jest priorytetem. Ale wciąż przy tej osobie trwasz, bo "może jej się zmieni".

A może bardzo chcesz zrobić sobie super kolczyk, piękny tatuaż albo prawko na motor. I jedyne co słyszysz od rodziny, to "zmieniasz się w kryminalistę".

Masz ochotę zjeść ciastko, a ktoś ci mówi "nie jedz, będziesz gruba". 
Albo (nie) jesteś gruba i ktoś ci mówi "schudnij". 
Albo chcesz schudnąć, a ktoś ci mówi "po co ci to". 
Albo coś ci jest niepotrzebne, a ktoś ci to na siłę wciska. Na przykład ciastko. I chce cię uszczęśliwić wbrew tobie.

POWIEDZ STOP.

Przestań zajmować się tym, czego inni od ciebie chcą. W twoim życiu to TY jesteś najważniejszy. To od ciebie zależy, czy wstaniesz z łóżka, co zjesz na śniadanie, na którą dojedziesz do szkoły czy pracy i o której z niej wyjdziesz. Od ciebie zależy, co zrobisz po niej i o której pójdziesz spać. 

To twoje życie. Nie pozwalaj innym przeżywać go za ciebie. Zacznij myśleć o sobie. O swoich pragnieniach, o swoich marzeniach. Stawiaj sobie swoje własne cele i podążaj do nich swoją ścieżką.

Olej to, co inni o tobie myślą. I olewaj też innych. Olewaj pod takim względem, że przestań wnikać w ich życie, przestań się nim fascynować. Przestań wyszukiwać i rozgłaszać ploteczki, skończ z głupimi dyskusjami na temat innych.

ZAJMIJ SIĘ SOBĄ.

Przestań być kojotem, przestań być popychadłem innych. Dobrze wiesz, które relacje są dla ciebie toksyczne i którzy ludzie doprowadzają cię do szału lub depresji. Postaw się im. Powiedz "nie". To wbrew pozorom nie takie trudne i często nie niesie ze sobą aż takich konsekwencji, jak się spodziewamy.

Wiem, że się boisz. Powiesz mi "moi rodzice nie zrozumieją". Powiesz "nie chcę tej osoby stracić". Powiesz "nie mam pieniędzy", "nie dam sam rady", "on ma rację".

Nie widzisz jednak, że te wszystkie teksty są podszyte smutkiem, bezradnością i żalem? To nie są wesołe słowa. Ci ludzie i te sytuacje nie sprawiają, że jesteś szczęśliwy. Bo uzależniasz swoje postępowanie od innych osób. Od których nie musiałbyś się uzależniać, ale to robisz. 

Oni (w większości wypadków) tobą manipulują. Tamta dziewczyna wie, że czujesz do niej miętę i że zrobisz co będzie chciała, nie dając z siebie nic w zamian. Ten chłopak wie, że dobra z ciebie dziewczyna i że jesteś na jego zawołanie, więc zaklepał cię sobie a sam poszedł szaleć. Twoja koleżanka wie, że jak się rozpłacze albo obrazi, to wrócisz do niej. Twój brat i twoja siostra wiedzą, że jak tupną nogą, to dostaną to, czego chcą. Czasem niestety manipulatorami są rodzice, ale tego już nie jestem w stanie ocenić... Moi mną nie manipulują, aczkolwiek często stawiają mi wymagania i czegoś oczekują. Wiedzą jednak, że... 

Nie pozwalam sobie na to. Robię to, co chcę. I jak widzisz - nie wylądowałam samotna na bruku. I to nie jest tak, że umiem wszystko, co toksyczne zakończyć, że robię to bez żalu, że nie mam rzeczy bezsensownych, w których tkwię. Jednak walczę z tym i staram się myśleć wreszcie o sobie.

Jeśli ty tego nie zrobisz, nie zrobi tego nikt inny. Owszem, masz przyjaciół, ale oni nie będą z tobą 24/7. To i lepiej, bo jedyną osobą, z którą powinieneś spędzać tyle czasu bez przerwy jesteś ty sam. Poznaj siebie, swoje silne strony i swoje słabości. 

I jeśli chcesz coś zmienić, rób to dla siebie. Jeśli chcesz z czegoś zrezygnować, rób to dla siebie. Jeśli chcesz coś zyskać, rób to dla siebie.

Weź swoje życie we własne ręce.


sobota, 7 grudnia 2013

Bo są jeszcze ważni ludzie na tym nieważnym świecie.

Opowiem Wam moja mistrzowską (nie to, że jestem jakoś zadufana w sobie) metaforę. Uwielbiam wymyślać metafory <3 Bardzo.

Wyobraźcie sobie, że każdy z nas z innymi jest połączony nićmi. Że z poznaniem nowego człowieka powstaje nowa nić. No i mamy miliony tych linek. Z przyjaciółmi to są mega grube liny, ze znajomymi cienkie, delikatne sznureczki. I teraz wszystko co się dzieje u nas, czy u innych ludzi jest odczuwalne na tych swoistych łączach. Kłótnie, radości, nowe przeżycia. W zależności od tego jak rozwijają się relacje, to te połączenia między nami robią się słabsze lub silniejsze. Drgają lub pozostają niewzruszone. Czasem ktoś próbuje zerwać nasze nici, czasem próbujemy zrobić to sami. Czasem ktoś biega z nożyczkami i zabawia się w niszczenie nici.
I teraz zobaczcie- wszystko co robimy, każda nasza decyzja, każdy krok ma odzwierciedlenie na tych łączach.

Zastanawiacie się czasem czy jesteście sami na tym świecie? Pewnie tak. To ja wam powiem, że raczej nie jesteście. Że wszyscy chcąc, niechcąc w jakiś sposób dzielimy z kimś nić. I tylko od nas zależy co my z tym zrobimy. Czy bedziemy tak szarpać, że urwiemy, czy przeciwnie - weźmiemy szydełko i dorobimy kawałek sznura.



Po co ta cała metafora?
Żeby zrobić wstęp do postawienia tezy, iż w naszym życiu są bardzo wartościowi ludzie. O których mamy obowiązek dbać. Bo dbanie o drugiego człowieka, jeśli jest dla nas dobry i zależy mu na nas jest jednym wielkim "muszeniem".
Zauważyliście, że czasem z naszej woli, a wręcz jakiejś masochistycznej chęci tracimy bliskich nam ludzi?
Widzę to bardzo często wokół siebie. I mnie to dotyka. Nie wiem czemu. Ale widzisz coś takiego i masz ochotę potrząsnąć danym durnym osobnikiem. Który będzie potem żałował, że wywalił na śmietnik coś ważnego.

Tak więc mamy już tych cudownych człowieków wokół siebie. Udaje nam się to nawet zauważyć. Uff, co za sukces.
Następuje bardzo ważny moment. Powinniśmy teraz zacząć starać się o naszych "ważnych". Sprawiać, że lina staje się coraz grubsza. I nie osiadać na laurach! To nie jest pieczenie ciasta, że zostawiacie w piekarniku i rośnie. O nie. Tutaj potrzebna jest tytaniczna praca. Stąd powiedzenie, że nie liczy się ilość a jakość. Bo tak naprawdę, ile czasu poświęcamy na umacnianie lączeń? Dużo. I dlatego nie każdy będzie dla nas najbliższą osobą. Trzeba to zrozumieć i może to zabrzmi strasznie, ale ustalić jakąś hierarchię.
Mamy krąg najbliższych, z którymi pracujemy nad relacjami. I mamy troche dalszy krąg znajomych, z którymi też pracujemy, ale trochę mniej. Nie to, że umniejszam czyjąś pozycję. Nie. Zwyczajnie z pewnymi osobami nie rozumiemy się na tyle, żeby byli nam bardzo bliscy.


Wnioski wnioski wnioski
1.Najważniejsi są przyjaciele i partnerzy w niedoli. Bo są ostoją, opoką, siła, która ciągnie nas jak lecimy w dół i trzymają nas w ryzach, jak zaczynamy wariować.
2. Fide, sed cui vide - ufaj, lecz patrz komu. (Pani od  łaciny byłaby dumna).
3.Nie dawajmy ważnym osobom odchodzić. Ludzie, troche zaangażowania. Wiem, że ludzie są irytujący i głupi, ale co byśmy bez nich zrobili ?!
4.Nie bójmy się, kopa w dupe jak mamy dostać to i tak dostaniemy ;)



PS. A na koniec obrazek, który może mało związany jest z tematem. Ale nie mogłam się powstrzymać :)



Najlepszy!







piątek, 6 grudnia 2013

Final solution- czyli jak jedna sekunda zmienia wszystko.



Są takie rzeczy, które sprawiają, że niektóre zjawiska stają się rzeczywiste. Proste, małe symbole. Obrazy zasugerowane. Wyrażające ostateczność pewnych decyzji, koniec jakichś ważnych momentów. 

To nie muszą być wielkie rzeczy. Wyrzucenie prezentu, zdjęcie bransoletki, nawet głupia zmiana statusu na facebooku. To wszystko ma w sobie taką cząstkę, która mówi "cholera, jednak nie będzie ok". I obojętnie jak bardzo nie będziemy się do tego przyznawać, jak bardzo będziemy się wypierać i pozornie wyśmiewać, to i tak nas rusza. Bo ostateczność dociera do głębi, niezależnie od tego jak ludzcy czy nieludzcy jesteśmy. I jak bardzo mówimy sobie, że nas to nie obchodzi.

Wszystko zaczyna się od jednej rysy na szkle. Jakiejś kłótni, głupiego nieporozumienia, czegokolwiek. 

Potem jest już tylko gorzej. Bo niby wszystko można wyjaśnić, ale czasem zostaje jakiś żal, jakaś mała drzazga. Bo nie powiedzieliśmy wszystego, bo nawet po rozmowie nic się nie zmieniło. Albo okazuje się, że ktoś nie potrafi wytrwać, być przy nas kiedy tego potrzebujemy, bo ważniejsze jest coś innego. Bo jest trudno, bo akurat nie spotkaliśmy się w odpowiednim czasie i miejscu. Bo czasem wysiada empatia, czy zwyczajnie ktoś miał więcej na swojej głowie i wybrał tak a nie inaczej.

Następuje cisza. Najgorsza. Cisza jest straszna, jeśli czujesz wiszące w powietrzu napięcie. Trzeba sobie z nią radzić. Następuje lekka wojna charakterów. Bo kto tym razem będzie musiał wyciągnąć rękę? 

Idąc tym tropem, kolejnym etapem jest 'ostateczność'. Ktoś robi mały ruch, który wbrew pozorom jest ruchem bardzo definitywnym. Może jak głośno powiesz co to było, to będzie śmieszne. Ale dla osób zainteresowanych jest to istotne, poruszające, znaczące.

Boli, dotyka i sprawia, że nawet jeśli mieliśmy ochotę przerwać tę ciszę to już nam sie odechciało. Bo padło jedno słowo za dużo, bo oddaliśmy koszule, bo sytuacja stała się nie do wytrzymania.


Jakie płyną z tego wnioski?
Ja jestem asekurantem, nie potrafie robić finałowych gestów. Ale zawsze boli mnie, kiedy ktoś je robi. Bo są przykre. Ostateczność nie jest zbyt miła.
Choć patrząc na to z perspektywy czasu może ostateczność jakiegoś zdarzenia była dla nas dobra.
Niestety nie zawsze tak jest. Po takich złych decyzjach pozostaje niesmak. Więc ja chyba jednak zostane przy swojej pozycji "a może jednak". Bo palenie mostów za sobą nie jest moim ulubionym zajęciem. Nie jestem piromanem.



czwartek, 5 grudnia 2013

Zrozum, że nie rozumiesz

Nie da się ukryć. Ostatnie tygodnie były dla mnie bardzo ciężkie. Ostatnie miesiące właściwie. Nie będę się wyżalać; chcę napisać wam o wnioskach i o nauce, jakie wyciągnęłam z tego, co się u mnie działo. Dlatego też pokrótce wam opiszę wszystko. Od początku.

Cała sytuacja zaczęła się we wrześniu. Miałam problemy sercowe, problemy domowe, doszły problemy zdrowotne. Najgorsze jednak było to, że nie byłam jedyną osobą w ciężkiej sytuacji w moim otoczeniu. I na skutek różnych rzeczy z bardzo bliską mi osobą (również w ciężkiej sytuacji) spięłam się. Bo generalnie bardzo słabo nam się w tym okresie rozmawiało. Kontakt był kiepski, wybiórczy. Oparty na płaczach i depresjach. I w końcu z chwili na chwilę przestałam z tym człowiekiem gadać. W ogóle. On się nie odzywał do mnie, a ja do niego. Urażona duma, poczucie niesprawiedliwości z dwóch stron? Sama nie wiem. Nastała cisza. Miałam pretensje, ta osoba miała pretensje. Uzasadnione czy nie - nie miało to znaczenia. Zaparłam się. Że się nie odezwę. Że nie będę znów kojotem. 

I byłam pewna, że to będzie koniec, bo kojotem byłam zawsze. W mniejszym czy większym stopniu, ale byłam i szczerze tego nienawidzę.
Sprawę na szczęście rozwiązała druga osoba, ale nie o to chodzi.

Z racji tego, że sądziłam, że to koniec, naszło mnie na przemyślenia. Podsumowania. W tym okresie miałam na to dużo czasu. I w pewnym momencie... 

Zrozumiałam, że nie rozumiem.

Zrozumiałam, że wiem, co u tej osoby się dzieje. Ze wszystkimi szczegółami, co do słowa znam sytuację, jaka się u niej toczy. Że jestem z tym kimś w ciągłym kontakcie, więc na bieżąco. Słyszę każdą emocję i znam każdą reakcję na każdą nową rzecz. Ale zrozumiałam też, że to nie wszystko.

Nie zauważyłam ciągu przyczynowo-skutkowego. Nie wczułam się w sytuację tego człowieka tak bardzo, by to zrozumieć. W tej sytuacji byłam sobą - co ja bym zrobiła, jak ja się odezwała, jakich słów użyła. Mimo naszych podobieństw, sporo nas dzieli i często zachowujemy się różnie w pewnych sytuacjach - na skutek sytuacji rodzinnej czy jakichś sytuacji z przeszłości. I ja próbując zrozumieć, umieszczałam się na miejscu tej osoby, zamiast w nią wniknąć i spojrzeć na to JEJ okiem, a nie swoim.

Potem w listopadzie w moim życiu znów nastąpił przewrót, jeszcze gorszy, niż ten wrześniowy. Moi przyjaciele na szczęście byli ze mną przez cały ten czas - na szczęście, bo nie wiem, co bym bez nich wtedy zrobiła. Jednak też nie było różowo, bo zauważyłam, że to ja nie jestem rozumiana przez niektóre osoby... Że niewszyscy rozumieją, dlaczego tak przeżywam, dlaczego coś mnie tak bardzo boli i dlaczego się z tym tak męczę. Uważali, że skoro im byłoby tak łatwo się z tego wygrzebać, to mi też powinno się to momentalnie udać. Więc pytali - czemu ty ciągle siedzisz i płaczesz? Czemu nie potrafisz iść do przodu i wziąć się w garść?

Wtedy zrozumiałam coś jeszcze - to, że niezrozumienie nie jest niczym złym

Wychodzę z założenia, które powtarzała mi mama przez całą podstawówkę - jeśli nie wiesz, pytaj. Bo lepiej wyjść na głupiego i wiedzieć, niż w niewiedzy tkwić. Nie ma w pytaniach nic wstydliwego. Wstydliwa jest za to cudza nietolerancja na czyjąś niewiedzę. Osobiście nienawidzę, gdy o pytam o coś nawet oczywistego, a ktoś zamiast mi powiedzieć (nawet po tym, jak się trochę zdziwi czy zaśmieje) twierdzi, że jestem tępa i gdzie ja się wychowałam. Czuję się wtedy naprawdę głupia. Może to to powstrzymuje ludzi przed pytaniami i przyznawaniem, że czegoś nie rozumieją? Strach przed opinią drugiej osoby?

Przechodząc do sedna sprawy. Jeśli widzisz, że nie rozumiesz drugiej osoby... Prosty przykład. Jeśli nie potrafisz pojąć, dlaczego twoja przyjaciółka tak bardzo płacze za jakimś chłopakiem, albo dlaczego tamten chłopak tak straszliwie przeżywa nieobecność tamtej dziewczyny - po prostu to powiedz. Powiedz grzecznym i wyrozumiałym tonem - "Stary, nie rozumiem cię. Nie wiem, dlaczego tak się czujesz. NIE ROZUMIEM". A potem poproś - "Wyjaśnij mi. Powiedz to od początku. Jeszcze raz. Opisz dokładnie". I proś do skutku, bo nie ma w tym nic wstydliwego. A nie pomożesz dobrze bez zrozumienia sytuacji.

I staraj się. Obserwuj. Pomyśl. Przypomnij sobie inne ciężkie sytuacje tej osoby. Przypomnij sobie jej słowa. Jeśli ta osoba jest człowiekiem szczerym, nie bagatelizuj niczego, co kiedyś od niej usłyszałeś. Może się okazać, że ta dziewczyna tak bardzo przeżywa tego chłopaka, bo bardzo mocno czuła, że to wreszcie jest to, czego szukała. Może każdego dnia płacze, bo czuje się winna sytuacji, bo taką ma naturę. A może ktoś jej coś powiedział. Może ma jakieś wspomnienie, które sprawiło, że czuje się tak źle. Może jest osobą, która czuła się zawsze niekochana, a potem pojawił się ktoś, kto to zmienił, a potem nagle zniknął? 

I nie oceniaj. Nie mów, że coś jest głupie. To najlepsza oznaka tego, że nie rozumiesz. Nie wyśmiewaj, nie bagatelizuj. Nie porównuj sytuacji. Każdy inaczej czuje, każdy ma inny próg bólu, każdy zachowuje się inaczej. Nie możesz siebie stawiać w czyjejś sytuacji i doradzać - musisz wziąć pod uwagę to, jaki ten drugi człowiek jest. Może jest odważniejszy od ciebie, a może bardziej wrażliwy. Jeśli chcesz pomóc, pomagaj z głową. Wesprzyj. Zadzwoń i zapytaj o samopoczucie. Daj się wypłakać i podaj chusteczkę. Porozmawiaj, gdy trzeba. Po prostu bądź, jeśli zabraknie ci słów. Weź za rękę. Przytul. I nie wstydź się nierozumienia. 



LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...