wtorek, 21 stycznia 2014

Pustka, frustracja i mętlik w głowie

Ostatnio poukładałam swoje życie. Nie idealnie, ale dość mocno. Zerwałam kontakt z mężczyzną, który mnie wyniszczał. Odpuściłam przyjaźń, która przestała mieć sens. I dbam o relacje, które go mają. Wzięłam się porządnie za naukę, bo matura. Zaczęłam na nowo ćwiczyć. Kupiłam ostatnio cztery książki Kinga, bo w końcu go uwielbiam i czytanie go sprawia mi radość. Po okresie depresji i rozpaczy zaczęłam na nowo iść w kierunku spełnienia swoich marzeń. I niby wszystko jest super. Śmieję się do łez, jestem ciągle zajęta, zmieniam się na lepsze. Pozornie w moim życiu teraz naprawdę nie ma nic, co by mogło mnie jakoś bardzo smucić. Nie jest idealnie, ale nie jest tragicznie. 

Pozornie. Pozorny porządek z jakiegoś powodu wygląda jak bałagan. To jak stos równiutko poukładanych książek – niby wszystko ładnie pięknie, a człowiek i tak ma dziwne uczucie, że stos zaraz się przechyli w jedną lub drugą stronę. Że tych książek jest po prostu za dużo i że to nie jest ich miejsce.

I tak właśnie jest ze mną. Chociaż zerwałam kontakt, chociaż randkuję i dobrze się bawię, wciąż nie potrafię przestać tęsknić. Chociaż mam wielu przyjaciół i często się z nimi widuję, przykro mi rezygnować z kogoś, kto do tej paczki należał. Chociaż moi bliscy są cudowni, mam chwile zwątpienia, czy ja również jestem cudowna dla nich. Chociaż się uczę i wiem, że dużo umiem, nie potrafię w wielu chwilach tej wiedzy wykorzystać i czuję się śmiesznie myśląc o medycynie. Chociaż ćwiczę i trzymam się diety, patrzę w lustro i wciąż jestem niezadowolona. Chociaż mam książki i je zamierzam przeczytać, smuci mnie to, bo wiem, że jeśli zacznę, to zrobię to kosztem matury.

Mam wrażenie, że to, co przez ostatnie 20 dni tak długo wyczekiwanego spokoju budowałam stoi na tak marnych fundamentach, że byle wiaterek byłby w stanie to wszystko przewrócić. Wyczekiwany spokój nie jest tak kojący, jak miał być. Miało być idealnie. A nie jest. Mam dużo chwil zwątpienia. Czuję niepokój. Czuję, że coś nie gra. Tak, jakby ktoś na siłę próbował dopasować do siebie dwa puzzle. Czuję frustrację, bo nie potrafię się od tego uwolnić. Nie wiem, skąd we mnie tyle negatywnych emocji ostatnio. Od listopada ciągnie się za mną jakaś dziwaczna deprecha i nie chce minąć. I sama nie potrafię jej przegonić.

Ale najgorsze chyba było to, że razem z tym wszystkim odeszła ode mnie wena. Pisałam już wam to kiedyś – pisanie traktuję jak swoją terapię. Word to moja emocjonalna paczka chusteczek na otarcie oczu, wydmuchanie nosa i osuszenie policzków. Przez ten cały czas – od końca grudnia – nie napisałam właściwie nic. Zaczynałam i zaraz kończyłam. Nawet Sara któregoś dnia zwróciła mi uwagę, że mamy w postach syf - bo wyprodukowałam mnóstwo "tekstów" zbudowanych z tytułu i kilku zdań, a potem je porzuciłam. Nie mogłam po prostu się przełamać. Mój (również piszący) kolega polecił mi ćwiczenie na rozruszanie umysłu - też to nic nie dało. Moja frustracja sięgnęła zenitu, gdy pewnego bardzo złego dnia bardzo chciałam się wypisać, a jedyne, co mi się udało, to nadać tekstowi tytuł i wstawić obrazek. Nawet nie wiedziałam, jak zacząć. Zamknęłam laptopa, rozpłakałam się i poszłam na rower. I dopiero przeszło, ale... problem pozostał.

Taka frustracja kumuluje się w człowieku. Hałasuje jak pokrywka na garnku z gotującą się wodą. W końcu  ta woda zaczyna kipić, ale wciąż nie może znaleźć ujścia. Czuję się przeładowana tym uczuciem i nie potrafię go rozładować. To gorsze niż złość, która się odkłada gdzieś w środku - bo złości można się łatwo pozbyć. A tutaj się nie da. Bo jest tak wiele myśli, a tak mało słów.

Z czego to wynika? Zbyt wiele myśli w głowie? Zbyt wiele się dzieje? Zbytnie powracanie do tego, co było? A może zbytnia troska o przyszłość? Sama nie wiem. Gdybym wiedziała, o co mi chodzi, poradziłabym sobie z tą sytuacją. To zaś napędza spiralę frustracji. Chyba chodzi mi o wszystko na raz i o każdą rzecz osobno. Overthinking!

Widzę, że nie mogę iść do przodu bo coś cały czas trzyma mnie za kostkę i ciągnie w tył. A ja się po prostu z tym czymś szarpię i na siłę próbuję. Nie czuję się wolna, bo nie czuję, bym dokonywała wyborów w swoim życiu. Nie czuję, bym miała kontrolę nad nim, nad swoimi uczuciami, myślami i decyzjami. Mam wrażenie, że ciągle w moim życiu jest wiele toksyn, które mną sterują, ale nie potrafię ich jednoznacznie wskazać – a gdy nawet to zrobię, to nie potrafię się ich pozbyć. 

To jest okropne uczucie, jak o coś chodzi, a tak naprawdę o nic konkretnego. Po prostu nie jest tak, jak powinno być. Wtedy trzeba się cieszyć z tego, co się ma. Z takich resztek. Ja się bardzo cieszę, że kończę ten tekst i że mogę wam go wrzucić. W tym momencie trochę zeszło ze mnie ciśnienie. Ale wciąż mi dziwacznie.

Czy to matura, pogoda czy może po prostu życie?



4 komentarze :

  1. Ech, niestety, to strasznie uniwersalny tekst, Mag.
    Mam nadzieję, że u Cięcie to tylko kwestia matury i minie w maju. Dobrze zrobiłaś, że szybko przejrzałaś na oczy po tym, co się działo listopadzie, mam ogromną nadzieję, że to minie. Proszę tylko, dalej wszystko z siebie wyrzucaj.
    Moje potwory niedawno wróciły z dziesięciokrotnie większą mocą, zupełnie bez powodu, wszystko było idealnie. I ja zaczynam pisać do szuflady, bo dalszą magazynacja wspomnień sprawi, że w końcu wyeksploduję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czuję, że tu trzeba dużo kawy i dużo rozmów. W ferie koniecznie trzeba się zobaczyć. /M.

      Usuń
    2. I dużo chusteczek, Mad!
      Koniecznie, ale głównie dlatego, że się stęskniłam! <3

      Usuń

Dziękujemy za wszystkie komentarze!

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...