Jesteśmy uzależnieni od ludzi.
Przyzwyczajamy się do nich. Do zachowań, powiedzonek, zapachu osób,
które spędzają z nami czas. Po jakimś czasie uznajemy za
naturalne, że te osoby są z nami, są przy nas, że będą i zawsze
możemy na nich liczyć. Nie chcemy się o tym przekonać ale mamy
nadzieje, że gdyby coś się działo TE osoby przy nas będą.
Wierzymy w nie i wierzymy im, że dadzą nam to czego potrzebujemy w
danym momencie. No bo przecież są i to nie "są" w takim
prozaicznym bytowaniu, tylko wjeżdżają nam z buta w banie i
zapuszczają korzenie w naszym sercu.
A co jeśli przychodzi właśnie ten
moment w Twoim życiu, że musi zostać przywrócona synergia? I
jeśli byłeś szczęśliwy, to teraz musisz za to zapłacić? Albo
nagle z wielkiego doła dostajesz kopa szczęścia od życia?
To jest pole do popisu dla
uhonorowanych osób w Twoim życiu.
Bo cierpieć z kimś trzeba umieć, ale
cieszyć się czyimś szczęściem jest nam czasem nawet trudniej. Bo
nie oszukujmy się - wredne z nas bestie i zazdrosne.
Nadchodzi właśnie ten moment.
Znajdujecie się już w tym stanie, kiedy ktoś ma przy was stać.
Obracacie się w stronę tej osoby. I pytanie. Czy ona tam będzie?
Doszłam do wniosku, że na to pytanie
możemy odpowiedzieć na trzy różne sposoby.
"TAK", "NIE",
"Ciebie się tu nie spodziewałam".
W zależności od odpowiedzi, nasz
świat ulega zmianie. Bo możemy się cieszyć, że się nie
pomyliliśmy, czy odkryliśmy kogoś nowego.
Albo możemy odczuć stratę osoby, która zwyczajnie stchórzyła i
nie sprostała zadaniu jakie zostało powierzone w jej ręce w
zaufaniu.
Zajmę się odpowiedzią, która
oczywiście sprawia nam największy zawód.
Błagaliście kogoś, żeby przy was
był? Wyobraźmy sobie taka abstrakcyjną sytuację, że obracacie
się w stronę tej osoby w momencie, kiedy ona podejmuje decyzje czy
zostać, czy odejść. I czekacie. I w myślach błagacie "nie
idź, nie idź". A ta osoba odwraca się i odchodzi? Bo już jej
się nie chce starać, walczyć, być i stać przy nas, bo już nas
nie chce i nie potrzebuje?
Wyobrażacie sobie, ale jeśli tego nie
przeżyliście nie wiecie jaki to zawód, żal i smutek. No, ale
przecież nie zmusisz kogoś, żeby przy Tobie był. Bo to nie będzie
już tym samym co dobrowolne i całkowicie oddane trwanie.
Coraz częściej rozmawiam z ludźmi,
którzy mi mówią "przyjaciele? hahaha, nie mam, nie posiadam,
nie chce, nie znalazł się nikt odpowiedni". To jest na prawdę
przerażające.
Ostatnio pisałam o zaufaniu - że
przychodzi z czasem, że warto w to inwestować. I dalej tak uważam,
tylko smutkiem napawa mnie fakt, że nawet jeśli komuś ufasz i
wierzysz, że nie zostaniesz sam to jest taka możliwość, że
zostaniesz. W momencie, kiedy będziesz na skraju. Jest to przeżycie,
które albo może Cię kopnąć w przepaść, albo nauczyć budować
mosty.
Ostatnio wymyśliłam kolejną
metaforę, która dotyczy tego jak ja przeżywam emocję. Jak już
wpuszczę kogoś do swojego serca, to nie chce go wypuszczać. Choćby
było źle, waliło się, paliło i nie było nadziei na lepsze
jutro. Bo nie umiem podejmować decyzji w stylu "cześć, nie
jest teraz między nami łatwo, ja mam swoje życie, spadam, nara".
Nie umiem odciąć kogoś, bo jest trudno. I pomyślałam, że te
wszystkie uczucia są jak rośliny, które rosną na moim sercu. No i
jak już kogoś tam posadzę, to on sobie rośnie, zapuszcza korzenie
i wbija się w moje serce mocniej. I potem jak np. podejmie decyzję,
że odchodzi, to wyrywa z mojego serca te swoje korzenie. I w
zależności od tego jak dużo miejsca zajmowały, zdarzenie to sieje
spustoszenie. A potem nikt tego za Ciebie nie zrobi, musisz ogarnąć
glebę swojego serca sam.
Co znaczy "zawsze przy mnie stój"?
To znaczy, że jak już piszę się na
jakąś relację, w którą wkładam, czas, emocje, uczucia i siebie,
to nie olewam tego przy pierwszym zgrzycie. Nie słucham ludzi,
którzy mówią "wiesz co stara, nie ma sensu. wyjebane".
Bo nie można być tchórzem całe życie. Czasem trzeba odłożyć
na bok swoje żale, złości, dumę i zwyczajnie być. Oczywiście,
jak nie odpowiada Ci ktoś tym jaki jest, to nie dawaj mu wierzyć,
że będziesz przy nim. Bo jak można być takim potworem. Dać komuś
sobie zaufać, odkryć swoje wszystkie słabości i wady, a później
tak zwyczajnie odejść?
Ja wiem na swoim przykładzie, że mam
ciężki charakter.
Ale nie boję się tego przyznać i powiedzieć głośno. Nie ukrywam
tego, liczę na to, że ludzie którzy mnie akceptują, albo
wytrzymują o tym wiedzą. Bo dla każdego człowieka jest istotne,
żeby był akceptowany. Nie przez każdego. Tylko przez tych
"wyjątkowych", których sadzisz na swoim sercu, bo tego
chcą. Mimo wad, mimo okropnych rzeczy, które każdy z nas czasem
robi. W chwilach ważnych trzeba na chwile wyjść ze swojego ciała
i wejść w czyjeś.
Jakiś czas temu, bardzo ważna dla
mnie osoba pokazała mi książkę, w której był fantastyczny
cytat.
"(...) prawdziwych przyjaciół.
Pozwalasz im zobaczyć świństwa, które przychodzą ci do głowy.
Brzydkie myśli. I wiesz, co jest w tym naprawdę dziwne? Wiesz, co
się dzieje, kiedy całkiem się otworzysz i pozwolisz komuś
zobaczyć, że jesteś degeneratem?
Twój przyjaciel kocha Cię jeszcze
bardziej. Przy wszystkich ukrywasz brud pod fasadą, żeby Cię
lubili, jednak prawdziwym przyjaciołom pokazujesz ten brud, a im
jeszcze bardziej na tobie zależy. Kiedy pozbywamy się fasady,
zbliżamy się do siebie."
A jeśli, ktoś zobaczył Twój brud i
odszedł, to znaczy, że nie był wystarczająco silny, żeby być
przy Tobie. Żeby zawsze przy Tobie stać. I choć to boli i żal nam
jest, to trzeba przejść wszystkie fazy smutku i zamknąć za sobą
ten rozdział.
I jak to przeczytałam w książce "Jak
przestać się martwić i zacząć żyć" D. Carnegie'go, musimy
żyć odgrodzeni od przeszłości i przyszłości. Bo w każdej
sekundzie życie jesteśmy w miejscu, w którym spotykają się dwie
wieczności: przeszłość, która przeminęła na zawsze, i
przyszłość, która rozciąga się aż po kres czasów. I w żadnej
z nich nie możemy żyć nawet przez ułamek sekundy, bo się
zniszczymy - ciało i umysł.
Musimy nauczyć się być oparciem dla
siebie, czerpać siłę z własnego wewnętrznego ja. I szukać. Mimo
porażek, nie przestawać szukać. Kogoś, kto zawsze będzie przy
nas stał.
Zgadzam się z tym, co napisałaś, sama też tak mam. Szkoda jest zrezygnować z czegoś, w co się zainwestowało tak samo jak pogodzić się z nietrafionymi inwestycjami.
OdpowiedzUsuńJa ludziom, którzy mówią mi, że przyjaźń nie istnieje, albo że nie znalazł się nikt odpowiedni mówię: "chcesz mieć przyjaciela, bądź przyjacielem".
Bardzo dobrze mówisz. Trzeba uczyć ludzi, bo teraz naprawdę ciężko jest znaleźć kogoś, przed kim możesz się otworzyć.
UsuńŻal po straconych inwestycjach, utrzymuje się w nas długo. Ale nie możemy tym żyć. Bo to nas niszczy od środka.
"A jeśli, ktoś zobaczył Twój brud i odszedł, to znaczy, że nie był wystarczająco silny, żeby być przy Tobie. "
OdpowiedzUsuńnieprawda. Ktoś, kto zobaczył ten brud i odszedł mógł zwyczajnie nie tolerować tych wad czy odchyłów. Mogły być nie zgodne z tym jaki jest lub jak chce żyć. Także na tej podstawie wybieramy ludzi w swoim życiu i nie musi to świadczyć o słabości, bo jeśliby świadczyło, to każdy silny człowiek musiałby kochać i akceptować innych, ich ułomności, każde uzależnienie i tak dalej. To nie jest wyłącznie kwestia siły tylko tolerancji, bycia otwartym i zdawania sobie świadomości z ludzkiej ułomności i niedoskonałości. Kwestia umiejętności kochania w ludziach zarówno zalet jak i ich wad, i brania ich z całym pakietem. Kwestia kochania.