Moja mama zawsze bardzo mnie
wspierała. Bez względu na to, jak słaby kontakt mamy i jak duży dystans jest między
nami, zawsze o mnie dbała. Jej podejście było rozsądne i wyważone. I zawsze mi
mówiła – jeśli czegoś chcesz, sięgnij po to. I dodawała – jesteś w stanie to
dostać. Nigdy mnie nie hamowała i nigdy nie szła za mnie - zawsze popychała mnie naprzód.
Jako osiemnastolatka rozumiem te
słowa zupełnie inaczej, niż rozumiałam je te osiem lat temu. Wtedy ubzdurałam
sobie, że jestem w stanie dostać wszystko to, czego chcę. Więc chcę=muszę. I że
jak to dorwę, to to na pewno będzie super.
Teraz doszłam do innego wniosku. Walka
o swoje pragnienia nie zawsze jest warta świeczki. A pragnienia nie zawsze
dadzą nam szczęście.
Samotne dziewczyny często
tłumaczą powyższymi argumentami fakt, że zabiegają o jakichś facetów. Mówią –
jest równouprawnienie, kobieta też może wyjść z inicjatywą. Dodają – trzeba dać
mu jakiś znak. Sygnał do działania. I tłumaczą – on potrzebuje czasu. On musi
mnie lepiej poznać.
Dziwią się niejednokrotnie, że
ich wysiłki spełzły na niczym i one zostają same. Ba – nie zostają. Ciągle
takie były. Doszukują się jednak w tej relacji z danym mężczyzną momentów
„ciepła”, jego „zdecydowania” i „chęci”. Analizują, wyciągają wnioski i trawią
sprawę kilkanaście razy.
Nie dociera do nich często, że
to, że nic z tego nie wyszło nie jest ich winą. Nie biorą w ogóle pod uwagę
tego, że facet po prostu mógł nie być dla nich. I że po prostu do siebie nie
pasowali na tyle, by móc ze sobą być. Bez względu na to, co ona o sprawie
sądziła. A sądziła takie rzeczy, które sprowadziły się do jednego prostego
zdania – gdybym się bardziej postarała/lepiej się prezentowała, na pewno ze mną
by był. Bo mimochodem - dziewczyny chyba nigdy nie obwiniają swojego
charakteru. Winowajcą wszystkich nieszczęść jest zawsze dodatkowy kilogram albo
przebarwienie na policzku.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhUYaILm68duJtJ4OfHmeMuOic6EoHZTMT5WPZJbonU9NqLaLs9RxPhKHswVYzWI0t2wz6zQ93VgKmiKTTQtc-oJ678_XQjBnV4kA1ZBA1ea1iczBq4m1c8qH7EiNHEgEnKkAe0sgufwmWU/s1600/73b38465ebbc3bacf43d2dace5e056ed_original.jpg)
Używając dalej metafory dwóch
puzelków. W jednej układance jest wiele takich, które będą do siebie pasować –
pozornie. Bo nie będzie zgadzał się obrazek. Albo inne elementy z resztą. Albo
gdzieś między jednym puzlem a drugim będzie przerwa. Albo któryś będzie za duży
dla drugiego, choć kształt będzie ten sam.
Zostawiając taki puzelek w
nieodpowiednim miejscu mamy 100% pewności, że coś się sypnie. Mimo że
wielokrotnie zdajemy sobie z tego sprawę, wchodzimy w takie związki, trwamy w
nich i jest nam przykro jak się rozpadają nie ze względu na nasze uczucia, a na
to, że „ta osoba jest taka fantastyczna”.
Na te wszystkie sytuacje, które
przeżyłam – przy czym wezmę tu też pod uwagę przyjaźnie – w większości wypadków
było tak, że coś się niszczyło, ja byłam wielce załamana, a parę dni, tygodni,
miesięcy maksymalnie później dochodziłam do wniosku, że to nie miało sensu od
początku. Że od początku wiedziałam, że to, co się tworzy nie ma żadnej przyszłości. Coś mi przeszkadzało. Ktoś był od samego początku egoistą lub kłamczuchem - albo po prostu nie śmiał się z moich żartów a mnie nie bawiły jego. Myślę, że takie drobiazgi są naprawdę ważne, bo one najlepiej pokazują, jaki ktoś jest. Z najbardziej skrajnych przypadków - zniechęciłam się kiedyś do pewnego chłopaka, gdy idąc z nim ulicą ktoś nas zaczepił i zapytał o drogę dokądśtam. Odpowiedział tej osobie nie tyle niegrzecznie, co nieprzyjemnie. Zrobiło mi się głupio, bo ja z reguły jestem zawsze wobec obcych ludzi miła i uśmiechnięta. Co więcej - potem ta cecha, która się w tej sytuacji ujawniła u niego pokazała się jeszcze kilka razy. Miałam więc rację, odpuszczając, bo za każdym razem ta sytuacja wprawiała mnie w takie samo zakłopotanie.
Takie kiepskie cechy niezawsze muszą być wadami danego człowieka. Poznałam kiedyś chłopaka, który wydawał mi się idealny i w sumie do tej pory sądzę, że był naprawdę świetny i że generalnie byśmy się ze sobą zgrali. Podzielił nas jednak styl życia. Chociaż oboje mamy plany dnia wypełnione i nigdy się nie nudzimy (i była to także cecha, która mnie do niego ciągnęła) - ja jestem zorganizowana, a on chaotyczny. Ja mam wszystko zaplanowane, a on - na spontanie. Niestety - jest to różnica, której nie da się przezwyciężyć bez dyskomfortu. Dałam spokój. Bo jaki jest sens, skoro wiem, że potem oboje byśmy się sobą męczyli? Ja jego swoim zorganizowaniem a on mnie swoim "życiem chwilą"?
Warto czasami więc odpuścić. Właściwie, nie zrobiłam tego jeden raz - ten raz jednak mi się opłacił. Było to jednak uwarunkowane zmianą drugiej osoby. A wiadomo, szansa, że ktoś się zmieni jest minimalna. Dlatego jeśli czujemy od początku, że coś nam nie pasuje, warto bardziej wybadać teren, sprawdzić. Zdystansować się, pomyśleć - skoro nam to nie pasuje, czemu nas tak do tej osoby ciągnie? Jeśli nas ciągnie - czy będziemy w stanie odpuścić i zignorować daną irytującą cechę? A jeśli jest to aż tak duży problem - czy naprawdę warto męczyć i siebie i tę drugą osobę? Nie ma co się truć nadziejami, myśleć, że samo się ułoży, że jakoś to będzie - bo po co. Po prostu ocenić obiektywnie sytuację i zastanowić się - czy to ma sens. I ewentualnie stanąć twarzą w twarz z prostym stwierdzeniem - nie pasujemy do siebie. Po prostu.
Ludzi jest cała masa. Zawsze, gdy się coś kończy wydaje się, że drugiej takiej fajnej osoby się nie spotka. Że mimo danej wady była ona najlepsza na świecie. Ale przecież wszyscy dobrze wiemy, że to nieprawda. Zawsze po niej przychodzi ktoś lepszy. Bo nie jest tak, że tylko jeden zestaw cech jest dobry. Niezdrowe jest wychodzenie z takiego założenia, bo przez to automatycznie zamykamy się na innych ludzi i wtedy faktycznie nie mamy szansy na poznanie kogoś wyjątkowego.
To, że czegoś pragniemy nie zawsze oznacza, że jest to dla nas dobre i że powinniśmy to otrzymać. Czasami też nie do końca wiemy, czego chcemy i wydaje nam się, że to jest to, co oferuje nam dany człowiek. Dopiero w praniu wychodzi, że jednak się pomyliliśmy. Na odwrót nigdy nie jest za późno. Każdy ma prawo do zmiany decyzji i myślenia. A rezygnowanie z czegoś, co wg nas nie ma sensu nie jest poddawaniem się - a świadomą decyzją. To jest prawdziwa siła - siła do tego, by pozwolić czemuś odejść, a nie do walczenia z tym każdego dnia.
Nie wplątujcie się w takie bezprzyszłościowe sytuacje. Ja wiem, że jesteśmy młodzi i że na racjonalność mamy jeszcze czas - ale to nie musi usprawiedliwiać naszego masochizmu. Spędzajcie czas jak i z kim chcecie - ale jeśli widzicie czarno na białym, że coś jest nie tak, że ktoś lub coś wam nie pasuje - nie czekajcie, aż to minie, samo się rozwiąże albo coś w ten deseń. Rozmowa, jasna sytuacja, świadoma decyzja. I nic na siłę. Życie ma być proste i przyjemne. :)
Zabawne jest to, jak idealnie dodawane przez Was teksty pasują do aktualnej sytuacji u mnie - dziękuję Wam za to, bo często są one bardzo pomocne ;-)
OdpowiedzUsuńnawet nie wiesz, jak bardzo mnie cieszą twoje słowa. :))) /M.
Usuńmyślę, że jako ludzie za bardzo się boimy samotności, by nie pchać się w bezsensowne relacje.
OdpowiedzUsuńzresztą, rozsądek jest z reguły ostatnią rzeczą, jaką bierzemy pod uwagę - jestem może monotematyczna, ale znów przywołam przykład mojej ostatniej zakończonej klęską przyjaźni - choć na kilka miesięcy (może nawet lat!) przed końcem strasznie bolało mnie to, że on prawie nigdy nie odzywa się pierwszy, bo - jak twierdził - nie chciał się narzucać. Zastanawiałam się jak można być takim palentem, by po tylu latach twierdzić, że zwykłe napisane "cześć, co słychać?" zostało uznane za osobę, którą miało się na najlepszego przyjaciela za narzucanie. Przez to cierpiałam i czułam się zaniedbana, co suma sumarum stało się powodem do rozpadu. I wiesz co? Chociaż od początku wiedziałam, że to on jest temu winny mimo wszystko winiłam za to siebie!
Dla dobra odbiorców zamilknę, gdyż jestem akurat nalepszym przykłądem "jak NIE robić" :)
tak zawsze jest. jak się spojrzy na to zimno, z logiką i bez sentymentów wszystko staje się jasne - szkoda tylko, że na to trzeba sposobu. o wiele lepiej by było, jakby ludzie po prostu NAUCZYLI SIĘ mówić szczerze o tym, co myślą i czują.
Usuńz drugiej strony, ostatnio miałam sytuację, w której pewien chłopak okazywał mi zainteresowanie a ja naprawdę byłam przeciwko. powiedziałam więc prosto i jasno, dokładnie tymi słowami - "wybacz, nie jestem zainteresowana." chłopak powiedział "okej" i dalej ciągnął rozmowę na tym samym torze wbrew mi. ja mówię - "po co to robisz? przecież powiedziałam, że nie jestem zainteresowana." a on, że "wiesz co, wydawałaś się fajna, ale najwyraźniej się pomyliłem". wtf? wychodzi na to, że albo jesteś chamem, bo kłamiesz, albo chamem, bo mówisz szczerze :D
ja zauważyłam, że im bardziej jestem szczerza tym mniej mnie ludzie lubią ;<
Usuńna szczęście Szkotom można powiedzieć, że są dla nas największymi debilami pod słońcem, a oni i tak szybko zapominają :D
hahaha naprawdę? :D cóż, ja zaczynam się godzić z tym, że szczerość rzadko budzi sympatię :D aczkolwiek gdy raz usłyszałam, że szczerość to i wada i zaleta, to się wzburzyłam. szczerość to zdecydowana zaleta! ludzie po prostu jej nie znają i się jej boją, bo często jest niemiła. a niemiłe rzeczy wrzucają do jednego worka razem z innymi faktycznymi wadami. :)
UsuńZgadzam się w stu procentach, tylko żałuję, że zrozumiałam to w sumie dopiero teraz. Niektóre relacje są niezdrowe i nie można ich ciągnąć na siłę. Nikt nie powinien na siłę się zmieniać, także trzeba po prostu odejsć, bo będąc przy takiej osobie tylko się marnujemy!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :).
słuchaj - lepiej późno, niż później. jesteś młoda, to idealny czas, by takie rzeczy zauważyć. pomyśl sobie, co by było, gdybyś odkryła to w wieku 80 lat. :) cieszę się, bo wyciągnęłaś z tekstu takie wnioski, jakie chciałam przekazać :D pozdrawiam również! /M.
Usuń